I mówią brzuchy: Oj, niedola, niedola, byłażby nam wola! Hej, bo już w krzaki goni każdy od Harmonii! I szepcą brzuchy: Gról Zbawnucy bez onucy, pierwej się zesika, nim będzie muzyka. A także: Cicho sza i siedzieć w kucki, bo tu chadza Ktoś Nieludzki, fikumiku na patyku -
nieprzyjemnie być w przełyku. I gadają brzuchy do siebie: jakież tu piękne granie rozlega się na nerwach naszych! A jeden brzuch powiedział, że może mu się przejemy albo może przejdzie na wegetariaństwo z upływem czasu, boż czas wszystko moderuje, lecz zaburczały nań inne brzuchy wraz. Równocześnie zaś mówią górnie: No, nieźle, prawie że cudnie dziś, aby do Ha. Sf. już niedługo, niedługo... niech ino smyczki tempa nie tracą!
Albo to nam tu źle, hopsasa kiełbasa!? Widzę też, że mają różne zajęcia
pokątne, ten na grzebieniu ładnie gra, ów na źdźble trawy koperczaki wygwizduje, puzon znaczki zbiera i łzy tym ociera, monogramy haftują, obcych języków się uczą, aż tu człapu człap i Goryllium idzie, blady strach, lecz tylko trawkę, grzebień, znaczki zabrało i w szafie Chrup, Niam, Niam. Przy okazji puzonista dostał prztyczka, wodą gulardową i serem oczy podbite okłada, mówią brzuchy, trzebaż mu było o tych onuckach nucić, posady by pilnował, i co to takie podskakiwanie brzuchem! Cicho, cicho... I w samej rzeczy tak cicho szepcą, że nie wiem, czyj to brzuch gada, waltornista sprzedaje proszki na uspokojenie i od bólu głowy, bas łapie mole, co się w bębnie zalęgły, triangiel uczy, jak drapać się między łopatkami i niżej, to ciarki nie tak dokuczają, dalsi donoszą na siebie, miało być fis, a grał mol, kapelmistrz apeluje o czystość lejtmotywu, mol, durniu jeden, be jak koza, partytury nie widzisz? - kurz się podnosi, bo się smyczkowi skopali o butelkę do prywatnego grania pokątnego, melodia ginie jak myszy pisk, może naprawdę myszy, bo skąd by ten piki dzisk, to jest dziki pisk?? O tak, wciąż fałsz, od nudy do drżączki i od rozsklamrzenia ślamazarnego do dygotki, z rana pucowanie instrumentów ściereczkami, kalafonia w ruch, irchą bęben na wysoki glanc, aż lokajczyk przybiega i sunie rogowemu zapiskę, ten zaś rzecze: A, wezwanym na Ministerialną Naradę gwoli Generalnego Motywu Przewodniego, bo nieczysta wasza gra, odraczam próby do wieczora! Fagot, co był mu już właśnie kopertę podawał, taki tu zwyczaj, jakby się rozmyślił, bo ją schował do kieszeni i poszedł na miejsce z powrotem. I przyszedł nowy dyrygent, bardzo bystrooki, bez szkieł, za niego komissye wykryły, że trombonista ukrywał co lepszy
dźwięk i nie wydatkował go podług właściwej rubryki, więc do Loży go przenieśli i został Podsekretarzem Stanu Gruszek w Popiele, a u harfiarza skonstatowano uschłą dłoń i jeszcze się pokazało, że nie umie nut czytać, więc go przenieśli do fortepianu, żeby się nie zraził. Znowu przyszło na inspekcyę Goryllium, zaaferowałem się i zamiast w bęben jak się fortissime nie prasnę w nagniotek na małym palcu, o jerum, jerum, świeczki we wzroku, oczy w słup, nogi w skos, bo słyszę Człap, Człap, Chrup, Niam, zerknę, a tu nie masz już, nie masz flecisty! A zjadło go w samym środku Koncertu Galowego, przed Grólewskim Majestatem przy brylantowym żyrandoleniu świetlistym, Zbawnucy Miłościwy nie w Pidżamie, lecz w Gronostaju siedział, cóż, myślę, na oczach grólewskich i to pożywać nas śmie, teraz to nie może inaczej być, tylko zahałłakują, jak ci się tu nie skrzykną, może na kolana padną, może w rozsypkę pójdą, może hajda na potworę, lecz żeby nic, to nie do wiary, lecz właśnie, że nic a nic! Od tego wszystko poszło, bom się zalterował tak, żem więcej po łydach i nagniotkach się tłukł, niżem w bęben trafiał, i z takiego bicia wzbierać poczęła we mnie wielka passya, czuję, że jeszcze ździebko, a dali - pan nie zdzierżę, już mi wszystko jedno, boż jasny gwint, mało że żywot bez nadziei a pomiłowania, to i bez muzyki, bo jakaż tam muzyka z Goryllium na karku. Ot, przerżnąć by te instrumenta smyczkowe, a dynamitu do trąb, prochu do waltorni, i lontów, ale gdzie tam, piłujemy do wieczora.
Lecz koncert Dworski znów. Orkiestra rżnie i huczy cała, a
Goryllium jawnie przykucłe iska się, w otchłannej mordzie swojej paluchami gmera, czasem jak siąknie, to wysiąkane deszczem na nas,
ciemniej się robi jak w majową zlewę, a jak kichnie, toby piorun strzelił, orkiestrę głuszy w forte, ale dalej grają. Skrzypka kwili, waltornia mdleje, trombony dydlum dydlum na badydlum, a tu przede mną paluchy
czarnowłochate Cap i nie masz Kontrabasisty, choć się tak strzegł, a pilnował, i jakaż to muzyka, gdy my wszyscy Półmisek z Przystawkami, a Gról w loży siedzi, wachlowany, szanowany, umajony, i przez zęby mówi: Jeszcze nie ta muzyka, co ma być. Jeszcze nie ma Wiary, Prawdy, Nadziei, Miłości, a też Harmonijnej Melodyi Dziejów!
Wzwyż, śmielej, w przód, czemu Kapellmaysterium tak gnuśno
wywija, choć Bez Szkieł i Bystrooki!? Prędzej! Lepiej, chyżej, bo Gról niezadowoleń, Bando powątpiewająca! Jak śmiecie powątpiewać w Ha.