Langdon też ich zobaczył.
Dziesięciu kamiennych rycerzy.
Pięciu po lewej. Pięciu po prawej.
Leżąc na plecach na podłodze, wyrzeźbieni z kamienia rycerze naturalnej wielkości odpoczywali w spokojnych pozach. Przedstawiono ich w pełnej zbroi, z tarczami i mieczami. Langdon, patrząc na te postacie, miał nieprzyjemne wrażenie, że ktoś się wkradł i podczas snu oblał rycerzy gipsem. Wszystkie rzeźby były mocno nadgryzione zębem czasu. Postacie różniły się między sobą szczegółami uzbrojenia, ułożeniem kończyn, wyrazem twarzy lub znakami herbowymi na tarczach.
W Londynie leży rycerz, dzielny chwat.
A Papież go pogrzebał, w ziemię kładł.
Langdon czuł, że trzęsą mu się nogi. To musi być tu.
Rozdział 84
W zaśmieconej alejce, tuż obok kościoła Temple, Rémy Legaludec zatrzymał limuzynę marki Jaguar za rzędem wielkich plastikowych kubłów na śmieci. Wyłączył silnik i rozejrzał się dookoła. Nikogo. Wysiadł z samochodu, podszedł do tyłu i wsiadł do głównej kabiny limuzyny, w której leżał związany mnich. Czując obecność Rémy’ego, mnich na tyle auta wynurzył się z modlitewnego transu, a w jego oczach było więcej ciekawości niż lęku. Cały wieczór Rémy podziwiał spokój związanego w kij mężczyzny. Po kilku próbach walki w range roverze mnich chyba pogodził się ze swoim losem i przekazał go w ręce sił wyższych.
Rémy poluzował muszkę, rozpiął wysoki, ciasny, wykrochmalony biały kołnierzyk i poczuł, że po raz pierwszy od dłuższego czasu swobodnie oddycha. Przeszedł do barku alkoholowego wbudowanego w przegrodę limuzyny i nalał sobie kieliszek smirnoffa. Wychylił go jednym haustem, potem nalał sobie drugi.
Wkrótce będę się mógł pogrążyć w słodkim nieróbstwie. Przeszukał bar i znalazł otwieracz do wina, chwycił go w palce i jednym ruchem wysunął mały ostry nożyk, zazwyczaj używany do przecinania folii na korkach butelek wina, ale tego ranka nożyk miał odegrać bardziej dramatyczną rolę. Rémy odwrócił się i spojrzał na Sylasa, trzymając wysoko lśniące ostrze.
Teraz w czerwonych oczach albinosa zalśnił strach.
Rémy uśmiechnął się i zrobił krok w kierunku tylnej części limuzyny. Mnich zaczął się szarpać, walcząc z więzami.
— Leż spokojnie — szepnÄ…Å‚ Rémy, podnoszÄ…c w górÄ™ ostrze.
Sylas nie mógł uwierzyć, że Bóg go opuścił. Nawet fizyczny ból, który sprawiały mu więzy, zamienił w ćwiczenie duchowe, starając się, by pulsowanie błagających o krew mięśni przypominało mu ból, który cierpiał Chrystus. Całą noc modliłem się o uwolnienie. Teraz, kiedy nóż opuszczał się coraz niżej, Sylas zamknął powieki.
Ostrze bólu jak strzał z bicza rozdarło mu łopatkę. Krzyknął głośno, nie mogąc uwierzyć, że tu właśnie umrze, na tylnym siedzeniu jakiejś limuzyny, pozbawiony możliwości obrony. Pracowałem dla Pana. Nauczyciel powiedział, że mnie będzie chronił.
PoczuÅ‚ kÄ…sajÄ…ce ciepÅ‚o, rozchodzÄ…ce siÄ™ po plecach i ramionach, i jak żywÄ… wyobraziÅ‚ sobie swojÄ… wÅ‚asnÄ… krew spÅ‚ywajÄ…cÄ… po ciele. Teraz poczuÅ‚ przeszywajÄ…cy ból w nogach i udach, a potem dobrze mu znane uczucie dezorientacji — mechanizm obronny ciaÅ‚a przeciw bólowi.
Przez wszystkie mięśnie Sylasa płynęła fala gorąca. Jeszcze mocniej zacisnął powieki, pragnąc całym sercem, żeby ostatnim obrazem, jaki zobaczy na tym ziemskim padole, nie była twarz zabójcy. Wyobraził sobie więc biskupa Aringarosę jako młodego człowieka, stojącego przed małym kościółkiem w Hiszpanii... Kościółkiem, który razem zbudowali własnymi rękami. Początek mojego prawdziwego życia.
Sylas poczuł, że całe jego ciało płonie.
— Napij siÄ™ — szepnÄ…Å‚ z francuskim akcentem mężczyzna w smokingu. — To pomaga na krążenie.
Zdumienie uniosło mu powieki. Sylas zobaczył pochylającą się nad nim sylwetkę o rozmytych kształtach, sylwetkę mężczyzny, który podawał mu kieliszek jakiegoś płynu. Zwitek poszarpanej taśmy leżał na podłodze obok noża, na którym nie było śladów krwi.
— Wypij to — powtórzyÅ‚. — Ten ból to krew, która dotarÅ‚a do twoich mięśni.
Sylas poczuł, że ogniste pulsowanie teraz przekształca się w kłujące igiełki. Wódka miała okropny smak, ale wypił ją z wdzięcznością. Los przydzielił Sylasowi w uczciwej proporcji po równo i pecha, i szczęście, ale Pan Bóg rozwiązał wszystkie splątane nici jednym cudownym ruchem.
Pan mnie nie opuścił.
Sylas wiedział, jak by to nazwał biskup Aringarosa.
Boska interwencja.
— ChciaÅ‚em ciÄ™ wczeÅ›niej uwolnić — usprawiedliwiaÅ‚ siÄ™ sÅ‚użący — ale nie daÅ‚o rady. Do Château Villette przyjechaÅ‚a policja, a potem na lotnisku w Biggin Hill też siÄ™ nie daÅ‚o, dopiero teraz jest okazja. Rozumiesz to, prawda, Sylasie?
Sylas skulił się zdumiony.
— Wiesz, jak siÄ™ nazywam?
Służący uśmiechnął się.
Sylas teraz usiadł, masując i rozcierając zesztywniałe mięśnie, a fala emocji, która się przez niego przelewała, była mieszaniną niewiary, wdzięczności i dezorientacji.
— Czy ty jesteÅ›... Nauczycielem?
Rémy potrząsnął głową, śmiejąc się z tego przypuszczenia.
— ChciaÅ‚bym mieć takÄ… wÅ‚adzÄ™. Nie, nie jestem Nauczycielem. Podobnie jak ty tylko mu sÅ‚użę. Ale Nauczyciel bardzo dobrze siÄ™ o tobie wyraża. Nazywam siÄ™ Rémy.
Sylas nie mógł wyjść ze zdumienia.
— Nie rozumiem. Jeżeli pracujesz dla Nauczyciela, to dlaczego Langdon przyniósÅ‚ klucz sklepienia do twojego domu?
— Nie do mojego domu. Do domu znakomitego historyka Graala, sir Leigha Teabinga.
— Ale ty tam mieszkasz. Dlaczego...
Rémy uśmiechnął się i widać było, że nie ma żadnych trudności ze zrozumieniem pozornego zbiegu okoliczności.