Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

- Wiesz równie dobrze jak ja, że nie starczy nam ludzi do szturmu na wagon pocztowy. Według moich obliczeń w pociągu jedzie koło dwustu pasażerów, plus piętnastu kolejarzy z obsługi. Bez Amala jest nas zaledwie sześcioro. Atak może spowodować znaczne straty w ludziach. Pamiętaj, Annalise, że przed nami jeszcze długa droga. Daj na razie spokój strażnikom. Wystarczy, że są uwięzieni.
- To zbyt duże ryzyko, Mohamed. Usunięcie strażników było kluczowym punktem planu, wiesz o tym.
Rozległo się głośne podwójne pukanie do drzwi przedziału.
- Wejść - rozkazała Shenker. Mohamed Kawi poruszył się nie­znacznie w fotelu i wyjął potężne Parabellum Interdynamic 9 mm z kabury pod marynarką. Odbezpieczył i wycelował groźną broń w stronę drzwi, które się powoli odsunęły i ukazał się w nich Dieter Haas.
- Co jest? - spytała Shenker.
- Amal - odparł Haas z kamienną twarzą. - Zgłosił się. Strażnicy wyeliminowani.
- Mówił, dlaczego to tak długo trwało? - wtrącił się Kawi.
- Nie. Ale chce, żeby Annalise przyszła zaraz do wagonu po­cztowego. Powiedział, że mogą być pewne kłopoty. Miał niewyraźny głos. Niewykluczone, że jest ranny.
Niemka zastanowiła się chwilę, potem kiwnęła głową.
- Przyjdę. Mohamed - zwróciła się do Kawiego - wyjmij kajdanki z torby w przedziale B i niech Lisa przykuje naszych dyplomatów do foteli. Nie ma kogo z nimi zostawić. Jak zechce im się srać, niech robią pod siebie. Drobne upokorzenie wyjdzie im tylko na dobre.
Wstała, odwróciła się i sięgnęła na półkę bagażową nad kabiną toalety. Zdjęła miękką torbę podręczną ze znakiem firmowym Gucciego i umieściła ją na fotelu. Odpięła suwak i wyjęła jeden z pistoletów maszynowych typu Ingram MAC-11, zabranych z tajnego arsenału w St. Augustine. Zawiesiła go sobie na szyi i wypchała kieszenie kurtki zapasowymi magazynkami. Mimo woli Kawi poczuł, że jest podniecony. Uroda w połączeniu z bezwzględną siłą niewątpliwie pobudza erotycznie. Shenker widząc wyraz twarzy Libijczyka uśmiechnęła się z wyższością.
- Int'a bela sharraf - powiedziała po arabsku. - Wstydu nie masz. Wyszła z przedziału na korytarz za Dieterem Haasem. Ruszyli wzdłuż pociągu w stronę wagonu RPO.
- Ai, Annalise, ne int'a khaater - wyszeptał Kawi. - Ciebie lepiej się strzec.
Frank Sagadore wrócił do biura i w ciągu pięciu minut jego pokój wypełnił się tłumem urzędników kolei i przedstawicieli różnych służb policyjnych. Wobec tego Frank przeniósł swój sztab operacyjny do pustej sali konferencyjnej na tym samym piętrze, gdzie działała ekipa Donovana. W czasie gdy szef ochrony usiłował zaprowadzić jakiś porządek pośród tuzina osób siedzących przy dużym owalnym stole, następna dwunastka zajęta była instalowaniem teleksu i radia, podłączonych do sieci Donovana, oraz baterii telefonów i urządzeń nagrywających. Zaaferowana krzątanina za stołem i bezładny rozgwar rozmów w każdej chwili groziły chaosem i Sagadore zdawał sobie sprawę, że jeśli nie zrobi z tym czegoś natychmiast, nic z tego wszystkiego nie wyniknie. Wstał więc i rąbnął pięścią w blat stołu.
- Cisza, do kurwy nędzy! - ryknął. Natychmiast ucichło i twarze wszystkich obecnych zwróciły się w jego stronę. - Tak lepiej - stwierdził, w dalszym ciągu stojąc. - Chodzi o to - ciągnął - że mamy tu wyjątkowo skomplikowany problem i żadne gadanie o podziale władzy czy kompetencji nic nie pomoże. Przejmuję funkcję szefa sztabu kryzyso­wego i wszyscy albo będą wypełniać moje polecenia, albo w tej chwili wyniosą się stąd w cholerę.
Powiódł wzrokiem dookoła stołu, lecz nikt się nie odezwał.
- No dobrze - mruknął i zajął miejsce siedzące. - Przede wszystkim proszę, żeby ktoś zanotował parę spraw. Boswell, póki co, ty się tym zajmiesz.
Skinął w stronę głównego zawiadowcy Penn Station, zwalistego mężczyzny w wygniecionym garniturze. Boswell wydawał się zaskoczony rolą, jaka mu przypadła, lecz nie protestował. Posłusznie przysunął do siebie blok notatnika i w milczeniu poszukał długopisu zatkniętego w kieszonce na piersi.
- Wysłuchajmy wpierw bieżącego raportu. W tej chwili najbardziej potrzebujemy wszelkich możliwych informacji. Rabinovich, pan reprezen­tuje Departament Skarbu.
Wysoki mężczyzna w czarnym garniturze, siedzący w połowie długości stołu po prawej ręce Sagadore'a, kiwnął głową, nerwowo stukając gumką od ołówka w leżące przed nim kartki.
- Wciąż nie mamy jasności - zaczął z wahaniem. - O ile nam wiadomo, wszystko przebiegało w miarę normalnie aż do chwili odjazdu pociągu. Pieniądze jak zwykle przeniesiono do wagonu Poczty Kolejowej w obrębie dworca przetokowego. Żadnych problemów. Wagon przeto­czono, włączono do składu pociągu, i odjazd. Wszystko zgodnie z planem. Wysłaliśmy Lotną, Doddsa i MacMillana. Dwaj strażnicy z RPO regularnie nawiązywali łączność aż do Trenton. Wtedy straciliśmy kontakt. Powinni nadać sygnał tuż przed Princeton Junction, ale nie nadali. Widocznie na tym odcinku nastąpił atak.