Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


Cissie wprost pali³a siê, ¿eby iœæ, nawet Muriel wziê³a siê w garœæ.
— Zostaniesz z nami? — spyta³a Sterna, który nadal trzyma³
siê trochê na uboczu.
Jego blade oczy objê³y nas wszystkich.
— Oczywiœcie. To znaczy jeœli nikt nie ma nic przeciwko temu.
Potter odwróci³ siê ku Niemcowi.
— Ten goœæ to zagraniczny, co nie? — rzek³ podejrzliwie.
— Daj spokój — warkn¹³em. Nie by³o czasu na now¹ debatê.
Zdoby³em siê na najbardziej przyjacielski ton, na jaki by³o mnie
staæ. — W porz¹dku, Willy, na razie trzymamy siê razem. — (Jak
by mia³ wybór). Zwróci³em siê do reszty: — Po drugiej stronie
s¹ schody do Embankment. Hotel jest przecznicê dalej.
Nasze buty zastuka³y g³ucho na os³oniêtych dachem schodach i
chyba nikomu nie spodoba³o siê, ¿e znów znalaz³ siê w mroku. Ale
nie trwa³o to d³ugo i u stóp schodów zatrzyma³em nasz¹ grupê.
— O co chodzi? — szepnê³a Cissie, otwieraj¹c szeroko oczy
i wygl¹daj¹c na ulicê ponad moim ramieniem.
Po³o¿y³em palec na ustach i dziewczyna ucich³a. Wysun¹³em
g³owê i szybko rozejrza³em siê po otoczeniu.
Ciep³e powietrze drga³o nad metalowymi dachami nielicznych po-
jazdów, które utknê³y na szerokim bulwarze ci¹gn¹cym siê wzd³u¿
Tamizy, ale tylko ono siê porusza³o. ¯adnego dŸwiêku, nawet od-
g³osu naszych oddechów. Panowa³ nienormalny spokój. Ruszy³em
dalej, daj¹c znak reszcie, ¿eby trzyma³a siê blisko mnie.
Widzieliœmy skromne wyjœcie z Savoya nad rzekê, kilkaset jar-
dów dalej przy w¹skiej, lekko wznosz¹cej siê uliczce i ma³y za-
roœniêty park po drugiej stronie, zygzakowaty mur wzniesiony pod-
czas Blitzu, chroni¹cy tylne drzwi i okna restauracji. Zaparkowa³em
tam kilka pojazdów: paliwa pod korek, kluczyki w stacyjce, aku-
mulatory na³adowane. Dwumiejscowy MG s³u¿y³ do szybkiej jazdy,
czarnym austinem — taksówk¹ — mog³em przecisn¹æ siê przez
ka¿dy zator, bentley by³ do wygodnych przeja¿d¿ek (nie u¿ywany
jak do tej pory) a ciê¿arówka — foden z silnikiem diesla — zaj-
muj¹ca prawie ca³¹ szerokoœæ ulicy... hm, ona by³a przeznaczona do
innych celów.
Na ile mog³em to oceniæ, nic nie zmieni³o siê od ostatniej wizyty
trzy dni temu — nie widaæ by³o ¿adnych nowych pojazdów, a tablica
ustawiona miêdzy barykad¹ i murem hotelu nadal broni³a wejœcia do
prowizorycznego okopu. Ale to nie znaczy³o, ¿e nieprzyjaciel nie
czai siê wewn¹trz samego budynku i nie czeka na mój powrót. Do
dzisiejszego ranka faszyœci nie odkryli ¿adnej mojej kryjówki, wiêc
by³em wyj¹tkowo ostro¿ny. Hubble intensyfikowa³ poszukiwania,
nie by³o co do tego w¹tpliwoœci, i nie musia³eœ byæ Einsteinem, ¿eby
zgadn¹æ dlaczego. Mówi³em to ju¿ wczeœniej — czas kurczy³ siê
jemu i jego bandzie z³odziei krwi. Oczywiœcie, dzisiaj mia³ jeszcze
jeden powód, ¿eby przyspieszyæ polowanie — odkry³, ¿e w mieœcie
s¹ jeszcze trzy inne chodz¹ce banki krwi.
Po d³ugim pobycie pod ziemi¹ s³oñce pali³o nas i niebawem
koszula na moich plecach przemok³a od potu. Na otwartej prze-
strzeni by³em bezbronny i wystraszony, tak ¿e poci³em siê dodat-
kowo, ale niebawem dotarliœmy do barykady. Odsun¹³em sklejkê i
wskaza³em reszcie, ¿e ma wejœæ do œrodka. Rozejrza³em siê po raz
ostatni i ruszy³em za nimi. Zablokowane drzwi obrotowe do holu nie
chcia³y siê ruszyæ. Cissie mêczy³a siê z nimi, gdy ja wszed³em
przeszklonym bocznym wejœciem.
Pozostali t³oczyli siê za mn¹, nerwowo rozgl¹daj¹c siê po cias-
nym holu z nisko wisz¹cym sufitem. Muriel podesz³a prosto do
krótkich schodów i zerknê³a w górê. Cissie wreszcie wynurzy³a siê z
obrotowych drzwi, jej wœciek³e spojrzenie powiedzia³o mi, ¿e
powinienem j¹ ostrzec. Po uldze na twarzach innych zgad³em, ze s¹
zadowoleni, nie widz¹c stosów wyschniêtych trupów. Nie mia³em
zamiaru wyprowadzaæ ich z b³êdu, przynajmniej nie tam i nie teraz.
Mnóstwo goœci siê nie wypisa³o, ale poroznosi³em ich, ¿eby nie
pchali siê pod oczy, równie¿ personel; posprz¹ta³em pokoje, klatki
schodowe i korytarze, których u¿ywa³em. Podobnie
jak stra¿nik, uzna³em, ¿e co z oczu to z serca. Musia³em jednak
przestrzec tych ludzi, poniewa¿ pewne obszary by³y nietkniête.
— Trzymajcie siê mnie i nie wsadzajcie nosa do zamkniêtych
pokoi — powiedzia³em. — Nie bylibyœcie zachwyceni widokami.
Jeszcze jedno... — przerwa³em, czekaj¹c, a¿ skupi¹ na mnie uwagê.
— Bêdziemy musieli przejœæ przez ró¿ne czêœci budynku. Gdzie
niegdzie mo¿ecie zostaæ wytr¹ceni z równowagi. Na nieszczêœcie,
nie ma innej drogi...
Muriel zadr¿a³a i odwróci³a siê od schodów. Cissie skrzy¿owa³a
ramiona na piersiach, jakby ch³odny powiew trafi³ tu za ni¹ z ulicy.
— Myœla³am, ¿e hotel bêdzie pusty — zamrucza³a Muriel. —
Nie zdawa³am sobie sprawy... — Jej g³os siê zaostrzy³, a do holu
wpada³o wystarczaj¹co œwiat³a z dworu, by w jej oczach zauwa¿yæ
zaskoczenie i ciekawoœæ. — Dlaczego zdecydowa³eœ siê na takie...
na tak¹ kostnicê? Przecie¿ jest tyle pustych domów.
Min¹³em j¹, id¹c ku schodom.
— Po pierwsze, to jeden z niewielu bezpiecznych budynków,
³askawa pani, a po drugie, dobrze go znam.
— Nie rozumiem.
Na trzecim stopniu odwróci³em siê i spojrza³em na ni¹.
— Czy s³ysza³aœ kiedyœ o Pierwszej Amerykañskiej Eskadrze
„Orze³"?
Skinê³a powoli g³ow¹, ale siê nie odezwa³a, przeciwnie ni¿ Potter.
— Jankesi i Kanadyjczycy, którzy nie mogli siê doczekaæ ofi-
cjalnego wypowiedzenia frycom wojny przez ich kraje.
— Wczeœniej weszliœmy do walki, u boku RAF-u, kiedy po-
trzebowaliœcie ka¿dego pilota — powiedzia³em, zbyt zmêczony na
pe³ne wyjaœnienie, ale gotowy zaspokoiæ ciekawoœæ dziewczyny,
jeœli to mia³oby ruszyæ j¹ z miejsca. — W tym hotelu urz¹dziliœmy
nasz¹ nieoficjaln¹ kwaterê g³ówn¹. Numer 618-619. Piliœmy, uwo-
dziliœmy, graliœmy w pokera, robiliœmy, co siê da³o, byle tylko nie
myœleæ o zadawaniu œmierci i nara¿aniu siê na ni¹ za kilka godzin.
Bar Amerykañski by³ naszym wodopojem, chocia¿ nie pamiêtam,
¿eby któryœ z nas zap³aci³ za drinka. Do diab³a, przesiadywaliœmy
nawet z korespondentami wojennymi w Barze Ticha. — Nie opo-
wiedzia³em im o Sally, o tym, jak zaleca³em siê do niej, jak na mnie
przysz³a kolej robiæ wra¿enie, kiedy ona ju¿ pokaza³a mi
wspania³oœci w mieœcie, gwi¿d¿¹c na zniszczenia wojenne, jak siê
kochaliœmy i jak na rok przed uderzeniem ostatniej V-2 wziêliœmy tu