Ale wiele z nich już zdobyto.
Chmielnicki rósł z każdą chwilą w siły. Schwytani Kozacy podawali już kwotę jego wojsk
na dwieście tysięcy ludzi, a za parę dni siły te mogły zdwoić się łatwo. Dlatego po bitwie stał
jeszcze w Korsuniu, a zarazem korzystając z chwili spokoju wprowadził ład w swoje niezli-
czone zastępy. Czerń dzielił na pułki, wyznaczył pułkowników z atamanów i co doświadczeń-
szych esaułów zaporoskich – wyprawiał podjazdy lub całe dywizje dla dobywania pobliskich
zamków. Zważywszy to wszystko książę Jeremi widział, iż i dla braku statków, których przy-
gotowanie dla 6000 wojska zajęłoby kilka tygodni czasu, i dla wybujałej nad wszelką miarę
potęgi nieprzyjaciela nie msza sposobu przeprawienia się za Dniepr w tych okolicach, w któ-
rych obecnie zostawał. Na radzie wojennej pan Polanowski, pułkownik Baranowski, strażnik
pan Aleksander Zamojski, pan Wołodyjowski i Wurcel byli zdania, by na północ ku Czerni-
howu ruszyć, któren za głuchymi lasami leżał, stamtąd iść na Lubecz i tam dopiero ku Brahi-
nowi się przeprawiać. Była to droga długa i niebezpieczna, bo za czernihowskimi lasami le-
żały ku Brahinowi olbrzymie błota, przez które i piechocie niełatwo się było przeprawiać, a
cóż dopiero ciężkiej jeździe, wozom i artylerii! Księciu wszelako przypadła do smaku ta rada,
pragnął tylko raz jeszcze przed tą długą, a jak się spodziewał i niepowrotną drogą, na swym
Zadnieprzu tu i owdzie się ukazać, by wybuchu zaraz nie dopuścić, szlachtę pod swe skrzydła
zgarnąć, grozą przejąć i pamięć owej grozy między ludem zostawić, która pod niebytność
pana sama jedna miała być stróżem kraju i opiekunem tych wszystkich, co z wojskiem pocią-
nąć nie mogli. Prócz tego księżna Gryzelda, panny Zbaraskie, fraucymer, dwór cały i niektóre
regimenta, mianowicie piechoty, były jeszcze w Łubniach, postanowił więc książę pójść na
ostatnie pożegnanie do Łubniów.
Wojska ruszyły tegoż samego dnia, a na czele pan Wołodyjowski ze swymi dragonami,
którzy choć wszyscy bez wyjątku Rusini, przecie w kluby dyscypliny ujęci i w żołnierza re-
gularnego zmienieni, wiernością prawie wszystkie inne chorągwie przewyższali. Kraj był
jeszcze spokojny. Gdzieniegdzie potworzyły sięjuż kupy hultajów rabując zarówno dwory, jak
i chłopów. Tych znacznie po drodze wygnieciono i na pale powbijano. Ale chłopstwo nigdzie
nie powstało. Umysły wrzały, ogień był w chłopskich oczach i duszach, zbrojono się po cichu,
uciekano za Dniepr. Wszelako strach panował jeszcze nad głodem krwi i mordu. To tylko za
złą wróżbę na przyszłość poczytanym być mogło, że w tych nawet wioskach, w których chłopi
nie puścili się dotąd do Chmiela, uciekali za zbliżaniem się wojsk książęcych, jakby w oba-
wie, by im straszny kniaź z twarzy nie wyczytał tego, co w sumieniach się kryło, i z góry nie
pokarał. Karał on jednakże tam, gdzie najmniejszą oznakę knującego się buntu znalazł, a jako
naturę miał i w nagradzaniu, i w karaniu niepohamowaną, karał bez miary i litości. Można
było rzec, iż po dwóch stronach Dniepru błądziły podówczas dwa upiory: jeden dla szlachty –
Chmielnicki, drugi dla zbuntowanego ludu – książę Jeremi. Szeptano sobie między ludem, że
gdy ci dwaj się zetrą, chyba słońce się zaćmi i wody po wszystkich rzekach poczerwienieją.
Ale starcie nie było bliskim, bo ów Chmielnicki, zwycięzca spod Żółtych Wód, zwycięzca
spod Korsunia, ów Chmielnicki, który rozbił w puch wojska koronne, wziął do niewoli het-
manów i teraz stał na czele setek tysięcy wojowników, po prostu bał się tego pana z Łubniów,
który chciał go szukać za Dnieprem. Wojska książęce przebyły właśnie Śleporód, sam zaś
książę zatrzymał się dla wypoczynku w Filipowie, gdy dano mu znać, że przybyli wysłańcy
Chmielnickiego z listem i proszą o posłuchanie. Książę kazał im się stawić natychmiast. We-
szło tedy sześciu Zaporożców do podstarościńskiego dworku, w którym stał książę, i weszło
dość hardo, zwłaszcza najstarszy z nich, ataman Sucharuka, pamiętny na pogrom korsuński i
na swą świeżą pułkownikowską szarżę. Ale gdy spojrzeli na oblicze księcia, wnet ogarnął ich
strach tak wielki, że padłszy mu do nóg, nie śmieli słowa przemówić.
173
Książę, siedząc w otoczeniu co przedniejszego rycerstwa, kazał im podnieść się i pytał, z
czym przybyli.
– Z listem od hetmana – odparł Sucharuka.
Na to książę utkwił w Kozaku oczy i rzekł spokojnie, lubo z przyciskiem na każdym sło-
wie:
– Od łotra, hultaja i rozbójnika, nie od hetmana!