Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Zrozumiałeś mnie?
– Zrozumiałem. – Riccardo skinął głową.
– Dobra, nie strzelaj, póki ci nie powiem albo, na Boga, sam cię zastrzelę.
Uśmiechnęli się do siebie w półmroku i Claudia uświadomiła sobie z
niedowierzaniem, Ŝe obaj świetnie się bawią. Ci dwaj szaleńcy pozwalali sobie na
dowcipy.
– Jak Job przyjedzie dŜipem, będzie juŜ zupełnie ciemno, a Job nie moŜe
przyprowadzić wozu do samej kryjówki. Będziemy musieli podejść do niego, do
strumienia. Idziesz pierwszy, Szefie, następnie Claudia pomiędzy nami. Trzymajcie
się razem i bez względu na to, co się będzie działo, nie biegnijcie! Niech, na miłość boską, nikt nie ucieka!
Usłyszeli ponownie starą samicę zbliŜającą się do nich cicho. Warknęła głośno, a
druga odpowiedziała jej z przeciwnej strony kryjówki. Młoda lwica przyłączyła się do polowania.
– Cała banda jest w pobliŜu – skomentował Sean. Odgłos ich rozmów i pomruki
starej lwicy zaalarmowały stado i myśliwi stali się zwierzyną łowną. Byli uwięzieni w kryjówce. Wokół panowały zupełne ciemności. Zachód słońca na horyzoncie
przypominał przygasający czerwony Ŝar ogniska.
– Gdzie jest wóz? – wyszeptała Claudia.
– JuŜ nadjeŜdŜa – odpowiedział Sean. Nagle jego głos się zmienił. – Padnijcie! –
powiedział ostro. – Na ziemię! – Mimo Ŝe nie słyszała niczego, Claudia zsunęła się z brezentowego stołeczka i przykucnęła na ziemi.
Lwica podkradła się niemal bezszelestnie do samej ściany i teraz rzuciła się na nią z przeraźliwym rykiem rozszarpując łapami delikatną konstrukcję. Claudia ze zgrozą zauwaŜyła, Ŝe wszystko leci prosto na nią.
– Głowy przy ziemi! – krzyknął Sean i gdy ściana się juŜ waliła, podniósł
strzelbę.
Wystrzelił. Ogłuszający wybuch przetoczył się przez kryjówkę, a jej wnętrze
zostało na chwilę rozjaśnione blaskiem, jasnym niczym światło Ŝarówki.
„Zabił ją”, pomyślała Claudia i mimo swojej nienawiści do polowania, poczuła
ulgę. Nie trwała ona długo. Strzał jedynie wystraszył zwierzę i przepędził je na chwilę od kryjówki. Claudia usłyszała, jak lwica biegnie warcząc z wściekłością.
– Spudłowałeś – oskarŜyła go, czując smród prochu w nosie.
– Nie zamierzałem jej trafić. – Sean otworzył strzelbę i ponownie ją załadował. –
To tylko strzał ostrzegawczy nad głową.
– NadjeŜdŜa dŜip. – Głos Riccarda był spokojny i obojętny. Uszy Claudii były
wypełnione hukiem wystrzału, ale takŜe słyszała warkot silnika toyoty.
– Job usłyszał strzał. – Sean wstał. – Przyjechał wcześniej. W porządku,
szykujemy się do wyjścia.
Claudia ochoczo wstała na nogi i spojrzała przez niską, pozbawioną dachu ścianę
na otaczający ją ciemny las. Przypomniała sobie, Ŝe dróŜka prowadziła do
wyschniętego łoŜyska rzeki, które słuŜyło za drogę. Będą musieli przejść z pół
kilometra, zanim dotrą do wozu. Poczuła, Ŝe opuszcza ją odwaga.
Pięćdziesiąt metrów dalej zaryczała lwica.
– Hałaśliwa bestia – zachichotał Sean i wziął Claudię za łokieć, prowadząc ją do
wyjścia. Tym razem nie próbowała się uwolnić z uścisku, a tylko mocniej przywarła
do jego ramienia.
– Złap się paska Szefa. – Delikatnie wyswobodził się z jej uchwytu i nakierował
jej „rękę na pasek ojca. – Trzymaj się – rozkazał. – I pamiętaj, cokolwiek się stanie, nie biegnij. Od razu rzuciłyby się na ciebie. Zupełnie jak kot z myszką. Nie mogą się oprzeć takiej pokusie.
Sean zapalił latarkę. Była to wielka, czarna maglite, ale nawet jej silne światło wydawało się nikłe i niewyraźne w bezmiarze lasu, kiedy zatoczył nią koło. W
strumieniu światła rozbłyskiwały oczy, jarząc się złowieszczo niczym okrutne
gwiazdy. W ciemnym buszu widziała wiele oczu, nie moŜna było rozróŜnić dorosłych
lwów od wyrośniętych szczeniaków.
– Idziemy – zakomenderował cicho Sean i Riccardo ruszył wzdłuŜ wąskiej
dróŜki, ciągnąc za sobą Claudię.
Szli bardzo wolno, blisko siebie. Riccardo osłaniał ich od przodu ze swoją lŜejszą strzelbą, a Sean pilnował tyłów ze swoją cięŜką bronią i latarką.
Za kaŜdym razem, gdy snop światła wyławiał z ciemności oczy lwów, wydawały
się coraz bliŜsze, aŜ wreszcie Claudia mogła rozpoznać kształty ich ciał. Ślepia
zwierząt były wyblakłe, niczym schwytane w krąg światła ćmy, nieruchome, zwinne i
niestrudzone. Obie lwice zbliŜały się do nich nieustannie, krąŜąc w miękkim
poszyciu, obserwując ich uwaŜnie, ale odwracając łby, gdy potęŜne światło latarki
raziło je w oczy.
ŚcieŜka była stroma, wyboista i nieskończenie długa. Dla Claudii kaŜdy krok był
agonią z niecierpliwości. Szła za swoim ojcem nie patrząc pod nogi i potykając się, ale cały czas trzymając się wzrokiem niewyraźnych kształtów samic, krąŜących wokół
nich.
– ZbliŜa się Warkliwa Sue – ostrzegł ich szeptem Sean, gdy stara lwica zebrała
się na odwagę i rzuciła do nich. Sapała jak parowa lokomotywa, wydając ogłuszający potok dźwięków rodzących się w jej gardle i wydobywających przez otwarty pysk, a
jej długi ogon bił o boki niczym potęŜny bicz. Zatrzymali się. Sean zamachnął się
latarką i strzelbą na atakujące zwierzę.
– ZjeŜdŜaj stąd! – krzyknął na lwicę. – Zmykaj, stara! – Lwica gnała prosto na
nich z uszami rozpłaszczonymi na głowie, wysuwając długie, Ŝółte kły i róŜowy język z otwartego pyska.
– Hej! Warkliwa Sue! – zawołał na nią Sean. – Rozwalę ci ten głupi łeb!
W ostatniej moŜliwej chwili lwica przerwała atak wyhamowując na
wyprostowanych nogach. W promieniu światła latarki widać było otaczający ją tuman
kurzu.
– Spływaj! – zakomenderował ostrym głosem Sean. Lwica nastawiła uszu,
odwróciła się i posłusznie wycofała do lasu. – Chciała nas tylko nastraszyć –
zachichotał Sean. – Myślała, Ŝe damy się nabrać.
– Skąd wiesz? – Claudia usłyszała, jak bardzo chropawy jest jej głos.
– Po jej ogonie. Tak długo jak nim merda na boki, to tylko Ŝartuje. Kiedy trzyma
wyprostowany, wtedy trzeba mieć się na baczności!
– NadjeŜdŜa wóz – zauwaŜył Riccardo i wszyscy dostrzegli przez drzewa
przednie światła toyoty, która podskakiwała na wybojach w wyschniętym korycie
rzeki.
– Dzięki Bogu – szepnęła Claudia.
– Jeszcze nie jest po wszystkim – ostrzegł ją Sean, kiedy ruszyli ścieŜką w dół. –
Została Burkliwa Gerta.
Claudia zapomniała juŜ o młodej lwicy i teraz rozejrzała się bojaźliwie wokoło
idąc krok w krok za ojcem, którego paska nie puściła ani na chwilę.
Wreszcie wyszli na brzeg koryta rzeki, w pełni oświetleni reflektorami