Udało się przerobić go na linę, rozdzierając wzdłuż i łącząc oba kawałki węzłem. Zaczepiwszy tak sporządzoną linę o kamienną iglicę, wyrastającą z dna tunelu, Ian zaczął opuszczać się w głąb studni. Gdy lina się skończyła, wyprężył ciało, jak tylko mógł, i na szczęście poczuł pod stopami twardy grunt, prawdopodobnie dno nowego tunelu. Puścił więc jeden koniec liny i pociągnął za drugi. Po chwili miał cały turban na dole i mógł się nim obwiązać na wypadek, gdyby jeszcze go potrzebował.
Mozolnie, po omacku posuwał się naprzód. Korytarze raz były szersze, raz węższe, ale zawsze ciemne. Oprócz dotyku pomagało mu w orientacji echo. W pewnej chwili dotarł do komina, który pokonał oparty plecami o jedną jego ścianę, a stopami i dłońmi o przeciwległą. Przez cały czas modlił się, żeby komin się nie poszerzył. Od czasu do czasu zastanawiał się, czy nie posuwa się w złą stronę, ale wciąż czuł ruch powietrza, wnioskował więc, że wylot nadal jest przed nim.
Wody przybywało, aż w końcu musiał iść podziemnym strumieniem, potem rzeczką. Wreszcie dotarł do miejsca, gdzie woda z hukiem spadała do kolejnej studni. Zaalarmowany coraz silniejszym prądem i odgłosem wodospadu, przystanął i ostrożnie zbadał otoczenie. Woda sięgała mu już do bioder. Jedyna droga wiodła w dół.
Stał nieruchomo w wodzie i obliczał szanse. Gdyby pozwolił się ponieść podziemnemu wodospadowi, mógłby wylądować w jeziorku, w komnacie poniżej. Bardziej prawdopodobne było jednak, że zostanie rzucony na skały. Sytuacja nie wyglądała dobrze, znów jednak właściwie nie miał wyboru. Nie miało sensu zawracać. Być może minął po drodze jakieś suche odgałęzienia tunelu, ale jeśli przegapił je raz, to mógł przegapić znowu.
Dawno już doszedł do wniosku, że każdy rodzaj śmierci jest lepszy niż pogrzebanie żywcem, a sposobów odejścia z tego świata miał teraz do wyboru wiele. W próbie pokonania wodospadu najgorsze wydawało mu się to, że zamoknie rewolwer. Potem nie mógł już liczyć na łatwe zakończenie cierpień. Ponieważ jednak prawdopodobnie i tak czekało go utonięcie, nie warto było przejmować się rewolwerem.
Kilka razy głęboko odetchnął, żeby nabrać jak najwięcej powietrza. Jednocześnie pomyślał o wszystkich, których zostawiłby na ziemi, gdyby utonął. Wcześniej, gdy w panice omal nie popełnił samobójstwa, myślał tylko o bólu istnienia. Z drugiej strony odkąd poznał Laurę, jego życie stało się bardzo przyjemne, więc umieranie teraz byłoby jak odkładanie książki w połowie najciekawszego fragmentu.
W obliczu śmierci trudno już mu było przypomnieć sobie, dlaczego nie powiedział Laurze, że ją kocha. Głupio zrobił, że tak się przejął swoją kompromitacją. Przecież Laura zasługiwała na to, by wiedzieć, jak wiele dla niego znaczy. Postanowił, że jeśli przeżyje, wynagrodzi jej swoją gruboskórność.
Podczas przedzierania się przez podziemne korytarze jego irracjonalny lęk powoli cichł, a zostawało tylko poczucie spokoju. Ciemność przestała mu się wydawać złowroga, nawet było w niej coś przyjemnego, przypominała mu bowiem o Czarnej Studni z czasów, gdy dzielił to miejsce z Piotrem Andriejewiczern. Może ten stary drań przyszedł osobiście dotrzymać mu towarzystwa? A może pojawił się tu bóg, w którego wierzył Piotr? Ian nie wiedział, czy cokolwiek lub ktokolwiek naprawdę jest przy nim, lecz mimo to nie czuł się już samotny.
Przed oczami przemknęły mu postacie z jego rodziny. Na początku i na końcu tego szeregu widział Laurę. Była jak żywa, wydawało mu się, że jeśli wyciągnie rękę, to jej dotknie. Larysa Aleksandrowna, jego dzielna, lojalna, kochająca Tatarka. Bądź szczęśliwa, Lariszka, i wspomnij czasami o mnie.
Z tą myślą położył się na plecach i pozwolił, by prąd wody porwał go do otchłani.
Następna komnata była najpiękniejsza ze wszystkich, ale ku gorzkiemu rozczarowaniu Laury tu jaskinia się kończyła. Połowę dna w komnacie zajmowała głęboka sadzawka zasilana przez wodospad. Laura przeszła wzdłuż ścian, choć ogarek świecy już prawie parzył ją w palce, ale nie znalazła żadnego innego korytarza poza tym, którym przyszli. Poczuła się tak, jakby zostali zamknięci w soborze z licznymi wieżyczkami i lśniącymi zdobieniami.
Dawid badał wnętrze komnaty na swoją rękę, ale w końcu oboje spotkali się nad sadzawką.
- Musimy zawrócić, Lauro - powiedział. - To jest koniec. Może Zafir i Kuram będą mieli więcej szczęścia. Ale nawet jeśli tak, to powinniśmy odpocząć na zewnątrz, zanim spróbujemy innej drogi. Jesteśmy zmęczeni, a siła woli też ma swoje granice.
Westchnęła.