Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

- Nie wiem - rzekł Matthieu, spoglądając z ukosa. Przyniesiono starcowi garniec piwa - posmakował napoju
i zniknął w buszu. Zapanowało wyraźne napięcie. Wszyscy milczeli. Po jakichś dziesięciu minutach stary człowiek pojawił się ponownie. Deszcz zaczął słabnąć. Powszechna ulga była odczuwalna nawet dla mnie. Nie miałem pojęcia, o co chodzi, ale wiedziałem, że lepiej nie naciskać z pytaniami. Pomyślałem, że Zuuldibo będzie bardziej rozmowny, gdy zostaniemy sami.
Później nastąpiła jedna z owych niezmierzonych dłużyzn, które charakteryzowały wszystkie zorganizowane działania Dowayów. Spostrzegłem, że potrafię wrzucić bieg pod hasłem "badania terenowe", czyli wprowadzić się w stan bez mała zerowej aktywności, kiedy to człowiek zdolny jest czekać całymi godzinami bez zniecierpliwienia, rozczarowania
95
 
czy liczenia na coś lepszego. Po długim czasie okazało się, że tego dnia nic już się nie wydarzy. Kilkoro krewnych musiało źle zrozumieć datę rozpoczęcia uroczystości i nie przybyło. Być może zjawią się jutro. Wszczęto zatem gorączkowe przygotowania do noclegu. Matthieu zniknął, by zająć się kwaterą dla mnie. Zuuldibo oświadczył, że będzie siedział pod drzewem, póki starczy piwa.
Krótka wędrówka przez busz, przeprawa przez dwie rzeki ', oraz parzące trzciny i znalazłem się w chacie pewnego interesownego człowieka, który wygonił syna, by zapewnić sobie samemu dach nad głową. Ponieważ o to wypytywałem, dał mi do zrozumienia, że tej nocy jego syn zostanie łaskawie przyjęty przez pewną dziewczynę, a więc nie będzie mu źle.
Nigdy nie widziałem brudniejszej chaty. W pudle w rogu leżały rozkładające się zwłoki kurcząt, ich krew mężczyzna poświęcił zapewne tego dnia zmarłym. Na belkach pod sufitem znajdowały się zrobione ręcznie przedmioty, potrzebne w następnych etapach uroczystości: flety, na których grano nad zamordowanymi, końskie ogony i materiały grzebalne, używane do ozdabiania czaszek przed rytualnym tańcem. Na podłodze było pełno nieczystości. Kiedy chciałem się położyć, spostrzegłem na łóżku kilka obgryzionych do polowy kawałów mięsa i gnatów, resztek po zabitych w ofierze bydlętach.
Ze wsi dochodziły odgłosy bębnów i śpiewów, opadająco-wznoszący się rytm ukołysał mnie do snu, skulonego pod moimi mokrymi rzeczami. Postawiło mnie na nogi skrobanie do drzwi. Już obawiałem się kolejnej pani Ku-iii, ale to Matthieu przyniósł mi gorącą wodę w kalebasie.
- Gotowała się przez pięć minut, można pić.
Miałem przy sobie trochę rozpuszczalnego mleka z kawą i sporo cukru, gdyby któryś z Dowayów wyraził nań ochotę. Podzieliliśmy się kawą, Matthieu wsypał sobie sześć łyżeczek cukru. Poczucie obowiązku kazało mi spytać o przedmioty pod sufitem i wtedy zostałem oświecony.
- Ten stary człowiek, dzisiaj, to Stary Człowiek z Kpan, najważniejszy spośród wszystkich zaklinaczy deszczu. Zuuldibo przedstawi pana jutro.
Matthieu wyszedł, a ja słyszałem, jak jakiś Dowayo pyta głośno:
- Twój pan już śpi?
Pierwszym człowiekiem, którego ujrzałem następnego dnia, był Augustin - oderwał się na chwilę od obowiązków w Poli. Jak przystało na prawdziwego afrykańskiego mieszczucha, nie wpadłby na to, by wybrać się dokądkolwiek na piechotę. Udało mu się przytaszczyć ze sobą motocykl, dotarł na miejsce dość późno, spędził więc noc z kolejną usłużną kobietą Dowayów - jak się później okazało, z kapryśną żoną Starego Człowieka z Kpan. Wioska była jej wioską rodzinną, dlatego i ona przybyła na uroczystości. Rano brat kobiety niedwuznacznie wskazał Augustinowi drzwi, strasząc, że jeśli zaklinacz odkryje prawdę, wszyscy zginą od pioruna. Zbiór danych o Starym Człowieku, otwarty dopiero wczoraj w moim umyśle, szybko się zapełniał.
Alę wydarzenia dnia sprawiły, że o nim zapomniałem. Święto czaszek u Dowayów przypomina nieco rosyjski cyrk, gdzie cztery różne numery pokazywane są jednocześnie. Po końcowym szale rzucania ekskrementami klowni zaczęli czyścić czaszki. A tymczasem dziewczęta, pochodzące z tejże wsi, zostały przyprowadzone przez swoich mężów i przystrojone na wzór fulańskich wojowników. Tańczyły na wzgórzu, wymachując dzidami przy akompaniamencie "gadających" fletów, które naśladują dźwięki mowy. Oto jeszcze jeden aspekt języka Dowayów, którego nie udało mi się opanować. Gra na flecie zachęcała dziewczęta do popisywania się bogactwem mężów, którzy nękali je bezlitośnie, by dały z siebie wszystko, przyozdabiając je okularami przeciwsłonecznymi; pożyczonymi zegarkami, radiami i innymi towarami, mającymi stanowić dodatek do ich szat. Niektórzy mężczyźni przypinali im do głów pieniądze.
W innej części wsi urzędowały wdowy po mężczyznach, dla których święto się odbywało. Odziane w długie spódnice z liści i stożkowe kapelusze z tej samej rośliny, tańczyły szeregami jak w rewii. Zbierałem tyle informacji, ile się dało, pozostawiając wysiłek inteligentnej analizy na później. Matthieu latał od grupy do grupy i nagrywał, co mógł, przepychając się na czoło każdego tłumu, czego ja nigdy bym nie dokonał.
W oddali ukazała się kolejna grupa, niosąca dziwne zawiniątko i wymachująca nożami. Dowiedziałem się później, że byli
96 7 - Niewinny antropolog 9%
 

Podstrony