Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Ale Goody mogła być taka sama, albo i gorsza, tyle że lepiej to ukrywała. Trudno powiedzieć. I jeszcze ta sprawa z Goody Trader, kiedy stwierdziła, że Alvinowi niczego nie trzeba - o co jej chodziło?
Ale poza kłótniami i plotkami jeszcze coś wydało się Alvinowi niezwykłe. W Hatrack River aż gęsto było od potężnych talentów. W prawie każdym miasteczku żył ktoś z zauważalnym talentem. Chociaż talenty bywały na ogół całkiem zwyczajne: talent do gotowania zupy albo widzenia tropów zwierząt. Użyteczne, ale nie takie, żeby opisywać je w liście do rodziców. Często ludzie nie mieli pojęcia o własnym talencie, ponieważ chodziło o coś dla nich zupełnie prostego i nie aż tak niezwykłego w oczach innych. Ale tutaj, w Hatrack River, spotykało się talenty zdumiewające. Kapitan statku, który pomagał komuś znaleźć drogę, nawet kiedy ten ktoś sam nie wiedział, że się zgubił. Albo Freda... Alvin żartował o tym z Arthurem, ale niektórzy w miasteczku przysięgali, że nie tylko przepowiada deszcz; kiedy wytrzeźwieje podczas suszy, potrafi go sprowadzić. A Melyn, dziewczyna z Walii - potrafiła śpiewać i grać na harfie tak, że człowiek o wszystkim zapominał i tylko siedział głupio uśmiechnięty, taki był szczęśliwy. Przyszła kiedyś zagrać dla Alvina i poczuł, jak dźwięk, niczym przenikacz sunący w ziemi, płynie od niej i sięga do jego wnętrza, znajduje wszystkie supły, rozluźnia je i pozwala zwyczajnie dobrze się czuć.
Takiej mocy próbował nauczyć sąsiadów w Vigor Kościele, ale oni nie rozumieli, ledwie czasem dostrzegali jakiś przebłysk. A tutaj talenty zalegały tak grubą warstwą, że można by je grabić jak liście. Maggie, która pomagała w sklepie Goody Trader, potrafiła dosiąść każdego konia, nawet całkiem dzikiego; wielu to widziało. I ta, która Alvina trochę przestraszyła - dziewczyna o imieniu Dorcas Bee; malowała ludziom portrety, na których nie tylko wyglądali jak w życiu, ale które ukazywały całe ich wnętrze. Alvin nie wiedział, co o tym myśleć, i nawet widząc na własne oczy, nie rozumiał, jak ona to robi.
Każda z tych osób budziłaby podziw, gdziekolwiek by zamieszkała, choćby i w wielkim mieście, takim jak Nowy Amsterdam albo Filadelfia. Mimo to osiedlali się w małym miasteczku, akurat w Hatrack River; liczba mieszkańców rosła stale, a jednak nikt jakoś nie uznał takiego nagromadzenia talentów za niezwykłe.
Istnieje jakaś przyczyna, myślał Alvin. Musi być powód. I muszę go poznać, bo spośród tych utalentowanych ludzi wybiorą ławę przysięgłych i to oni zdecydują, czy Makepeace Smith jest kłamcą, czy może ja. W tym mieście pełno jest kłamstwa, ponieważ to, co mówi Vilate Franker, i to, co mówi Goody Trader, nie może być równocześnie prawdą. Pełno kłamstwa i... tak, i nieszczęścia. Alvin wyczuwał, że dzieją się tu jakieś sztuczki Niszczyciela, ale nie umiał wskazać palcem, o co konkretnie chodzi. Trudno Niszczyciela znaleźć, kiedy nie chce być znaleziony. A już szczególnie trudno w celi więziennej, gdzie ma się do dyspozycji jedynie plotki i krótkie wizyty gości.
Co prawda nie wszystkie były krótkie. Vilate Franker odwiedzała go często i zostawała nawet godzinę, chociaż przed celą nie miała nawet na czym usiąść. Alvin nie potrafił zgadnąć, po co przychodzi. Nie plotkowała z nim, prawdę mówiąc - wszystkie jej plotki Alvin poznawał z drugiej ręki, przez Arthura Stuarta. Nie, Vilate rozmawiała o filozofii, o poezji i innych sprawach, o jakich nikt z nim nie rozmawiał od czasów panny Larner. Zastanawiał się, czy może chce go oczarować, ale ponieważ nie widział jej fałszywego obrazu, stwarzanego przez heksy, właściwie nie wiedział. Z pewnością nie wydawała mu się piękna. Ale im więcej mówiła, tym bardziej ją lubił, aż wreszcie zaczął niecierpliwie wyglądać jej codziennych odwiedzin. Bardziej niż innych, szczerze mówiąc, z wyjątkiem Arthura Stuarta. Kiedy rozmawiali, kładł się na pryczy i przymykał oczy, nie widząc ani jej braku urody, ani heksów; słyszał tylko słowa, rozmyślał o ideach, widział obrazy, jakie mu opisywała. Mówiła wiersze i słuchał tego jak muzyki. Mówiła o Platonie, a Alvin rozumiał i czuł się mądry jak nigdy.
Czy to był jej talent? Alvin nie wiedział, zwyczajnie nie umiał tego określić. Wiedział tylko, że jedynie podczas jej wizyt potrafił zapomnieć, że siedzi w więzieniu. A po mniej więcej tygodniu przyszło mu do głowy, że może się w niej zakochał. Uczucia, jakie żywił dotąd jedynie dla panny Larner, teraz, tylko odrobinkę, rozbudzała Vilate Franker. Czy to nie dziwne? Panna Larner była piękna i młoda; używała heksów, które czyniły z niej zwykłą kobietę w średnim wieku. A tutaj spotykał zwykłą kobietę w średnim wieku, która używała heksów, by wydać się ludziom piękna i młoda. Czy mogą istnieć większe przeciwieństwa? Ale w obu przypadkach zachwycała go dojrzała kobieta, nie oszałamiająca urodą.