Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Moja matka i mój ojciec. Ale może sny nic nie znaczą. Może wystarczyła tylko moja matka i Kalif nie ma tu nic do rzeczy ze swoimi białymi włosami. Lepiej, żeby tak było, bo go nienawidzę!
Na biurku stał blumar. Diana jeszcze raz nalała i zno­wu przyparła mnie do muru.
- Co zdecydowałeś, Vargo?
- Wychodzę dziś w nocy - chłodno oznajmiłem, bez najmniejszego wahania. - Przyłączam się do Spitzera.
- A jeśli tam na górze pojawiły się z winy dawnego promieniowania monstrualne formy życia?
- Nie sądzę. Czy my jesteśmy potworami? A jednak od ponad wieku pijemy wodę pochodzącą z powierzchni. Nigdy nie wierzyłem w historyjkę o oczyszczalniach.
- Dzisiejszej nocy - westchnęła Diana. I przytuliła się do mnie jak wystraszone zwierzątko.
- Tak, dziś w nocy. I ty naturalnie razem ze mną. Czyż nie mówiłaś, że między nami wszystkie słowa miłości tego świata byłyby daremne? Znaczy to, że zawierzymy fak­tom. Wyjdziesz razem ze mną i kiedy będziemy już na ze­wnątrz, cóż... będziemy zmuszeni sobie ufać. Na zawsze.
- Naprawdę na zawsze?
- Na zawsze.
 
 
15
 
- Mogliśmy ich jeszcze zatrzymać - powiedział Jakub Li­ska, przerywając swój spacer wokół biurka Kalifa.
- Nie ulega wątpliwości - zgodzili się nieomal jedno­głośnie Vazov i Varadj. - Mieliśmy trzy godziny czasu, żeby zablokować wszelką inicjatywę.
Viorica Eminescu siedziała w swoim fotelu na kółkach, trochę oddalona od Kalif a. Z drugiej strony stał Albenitz. Ca­ły sztab Matki Ziemi od kilku godzin obradował w samym środku nocy.
Kalif był ziemisty, twarz miał jakby nabrzmiałą, a ra­miona przygarbione zmęczeniem i niepokojem. Patrzył sobie na ręce, zamykał je w pięści i otwierał w powtarzającym się geście przygnębienia.
- Mogliśmy ich jeszcze zatrzymać - powtórzył Jakub Liska.
Podszedł do biurka Najwyższego. - Posłuchaj mnie, Ka­lifie. Możemy jeszcze spróbować, możemy wysłać na zewnątrz automat z urządzeniem na promieniowanie podczerwone. Mógłby ich wytropić i przyprowadzić z powrotem...
Kalif podniósł głowę. - Ileż żałosnych kłamstw! Wiesz lepiej ode mnie, że i tak by umarli. Są już zatruci.
- To prawda. Tak tylko mówiłem z szacunku dla cie­bie, wiedząc, że Vargo jest twoim synem.
W oczach Kalifa pojawił się gniew. Walnął potężnie pięścią w stół i wyprostował się.
- Ja nie mam dzieci. Nikt z nas nie ma dzieci. Nasze wszystke dzieci są załogą Matki Ziemi. Vargo, Spitzer czy ktokolwiek inny, to nie ma znaczenia. Viorica, przypominasz sobie wielki bunt siedemdziesiąt pięć lat temu? Byłaś bardzo młoda, widziałaś na własne oczy. Czterystu naszych, którzy uciekli na powierzchnię, umierało w mękach od promieniowa­nia tylko dlatego, że nie wierzyli już w to, co mówili dowódcy... Geniusz Kalifa Trzeciego raz na zawsze rozwiązał prob­lem. Przekształcił życie w bajkę, sprawił, że wszyscy uwierzy­li, iż nasz schron atomowy jest superstatkiem kosmicznym le­cącym ku gwiazdom, wyjaśnił, że czterystu zbuntowanych zmarło w komorze dekompresyjnej na skutek implozji, kiedy przekroczyli Wielkie Drzwi przekonani, że prowadzą na po­wierzchnię. Kalif zafałszował dokumenty, ocenzurował biblio­tekę i wszystkie źródła informacji, skonstruował Wielką Ko­pułę i wziął odpowiedzialność za Wielkie Kłamstwo. A jednak Kalif nie okłamał nikogo. Powiedzieć, że za barierą jest śmierć pustki międzygwiezdnej zamiast śmierci z powodu pro­mieniowania, to nie jest kłamstwo. Pewnego dnia - nieważne, że bardzo odległego - będziemy mogli powrócić na po­wierzchnię. Tego dnia koniec długiej podróży nie będzie już metaforą...
- Mogłeś jednak uratować swojego syna - przerwała mu stara Viorica głosem drżącym i stłumionym - miałeś dość czasu, żeby zablokować tę przeklętą windę bezpieczeństwa.
Z widocznym wysiłkiem Kalif starał się pozostać nie­wzruszony.
- Znaczyłoby to pozbawić go wolności, wolności niewie- rzenia, sprawdzenia swoich teorii za cenę własnej osoby. Far­go nie był człowiekiem niewiedzącym. Vargo był dowódcą, miał bardzo wysoki współczynnik i pewnego dnia być może zostałby Najwyższym. Ale jego najgłębsza natura była zawsze naturą buntownika. Nie ufał górze... Może zrobiliśmy błąd roszcząc sobie prawo do zaufania totalnego, ślepego, bezwa­runkowego. Może... Nikt nie rządzi bez popełniania błędów. Mogę przypomnieć jednakże, że celem tego, kto sprawuje wła­dzę, nie zawsze musi być władza sama w sobie. Mogę przy­pomnieć, że młodość i mądrość często chadzają odmiennymi drogami, że wiedza przychodzi stopniowo wraz z doświadcze­niem, i że szkoła przewodników narodu jest ciężką szkołą, nie dopuszczającą błędów.
Rozejrzał się dokoła wstrząśnięty. Oczy miał wilgotne, pełne cierpienia i rozczarowania.
- Jest późno - rzekł. - Ja, Zoran Ujevic zwany Kalifem, siódmy najwyższy koordynator Matki Ziemi, ogłaszam, że posiedzenie zostało zakończone. Szczęśliwej Podróży!
[1] “Nie, moja kochana - pan Darbedat potrząsnął kilkakrotnie głową - to są rzeczy niemożliwe." (Jean- Paul Sartre, “Pokój")
[2] Co dzień rano wypróżnienie tyle znaczy co leczenie.