- Jak długo już tu mieszkacie?
Chłopak wyjął paczuszkę tytoniu z kieszeni.
- Od trzech tygodni - powiedział, nadając głosowi amerykański akcent. - Wcześniej
mieszkaliśmy w Paryżu. Teraz jesteśmy w drodze do Ameryki, ale nasz penthouse w
Hollywood nie jest jeszcze gotowy, dlatego zrobiliśmy tu międzylądowanie i dopóki nie
przyleci po nas prywatny jet, poprzerzucamy trochę obornika. - David wetknął papierosa do
ust i zapalił go, wydmuchując dym w górę, prosto na Noę. Z ulgą stwierdziła, że się
uśmiechał.
- Ty idioto - rzuciła.
- Dzięki, wzajemnie - odparł David. Popatrzył jej w oczy.
Następnie chwycił paczkę gipsu i ruszył w stronę drzwi. Jeszcze zanim je otworzył,
Noa znów poczuła zapach. Rozszedł się nagle w powietrzu i tym razem nie tylko ona go
poczuła.
David odwrócił się i ze zmarszczonym czołem zmierzył ją wzrokiem.
- Te perfumy nie pasują do ciebie - stwierdził rzeczowo. - Zaraz wracam, zostań na
posterunku i uważaj, żeby sufit nie spadł ci na głowę, dobrze?
Noa skinęła głową, zbita z tropu i jednocześnie dziwnie rozbawiona.
Około czwartej rozległo się pukanie do drzwi wejściowych. Noa i David otynkowali
wspólnie ścianę. Noa wciąż zerkała przy tym na dłonie chłopaka. Na jego jasne, szczupłe
dłonie, pracujące spokojnie i konsekwentnie, skoncentrowane na tym, czego dotykały.
Kat pojechała do najbliższego miasta na zakupy, potem tylko raz do nich zajrzała,
żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku, i zaprosić Davida na kolację - na co ten się nie
zgodził, ku częściowej uldze i częściowemu rozczarowaniu Noi.
- Hej, ludzie, schodźcie, dostawa do domu, jest świeży jabłecznik - usłyszeli wołanie
Kat.
W korytarzu stała Maria, matka Davida. Noa zauważyła teraz wyraźne podobieństwo
pomiędzy nią a synem. Mieli te same zielone oczy i ten sam jasny odcień skóry, mimo że
twarz Marii była okrąglejsza, nie tak kanciasta jak Davida. Nie miała również głębokiej
zmarszczki na czole, natomiast cienie pod oczami wydawały się jeszcze głębsze niż wczoraj.
Trzymała w ręce blachę z ciastem, a obok niej, w wózku inwalidzkim, siedział Sucharek. Na
widok Davida zaczął klaskać w dłonie, ślinić się i mamrotać jego imię.
- Ahiii...
- Widzi pani? - Kat mrugnęła do Marii. - Pani syn chce zostać u nas na kawę. Jak to
tak? Przynosi nam pani ciasto i nie dotrzyma towarzystwa? No więc uważam, że albo
wszystko, albo nic. Co ty na to, Gil?
Gilbert skinął głową i Maria poddała się z uśmiechem. Kiedy jednak wepchnęła wózek
do przedpokoju, tak mocno zacisnęła dłonie na uchwytach, że aż pobielały jej kostki.
Prawdopodobnie z powodu Sucharka, pomyślała Noa. Maria boi się, co sobie o nim myślimy.
- Cześć, Sucharku - powiedziała szybko. - To miło, że zjecie z nami ciasto.
Oprócz żywności Kat postarała się również o sztućce, talerze i skromny biały obrus.
Kiedy siedzieli w sześcioro wokół małego, kuchennego stołu, Kat paplała, co jej ślina na
język przyniosła, opowiadała o właśnie nakręconym filmie, stresie podczas prac zdjęciowych
i swojej ochocie na „prawdziwą pracę”, pracę rękami, w trakcie której można wreszcie
wyłączyć głowę - chociaż teraz musi przygotowywać się do nowej roli i przerzucać stertę
kiepskich scenariuszy.
Pod stołem siedziały koty, wylizując śmietankę z dwóch spodków. Sucharek bawił się
w przedpokoju parasolami, które Kat włożyła do stojaka. Jego ciche gaworzenie docierało do
kuchni.
Maria przysłuchiwała się Kat z powściągliwym uśmiechem na ustach, który Noa
polubiła w niej od pierwszej chwili. Kiedy siedzący obok niej David zaczął skręcać papierosa,
westchnęła cicho, co on jednak zignorował. Zapalił, wyjrzał przez okno i Noa nie potrafiła
odczytać z jego twarzy, czy był znudzony, czy zajęty własnymi myślami. Na dworze wciąż
jeszcze było szaro. Nad domem unosiło się duszne powietrze.
Kat zmieniła temat.
- Byłam też u gospodarza wynajmującego nam dom, tego Hallscheita. Jakaś stara
kobiecina pod jego drzwiami napędziła mi strachu. O rany, można by ją obsadzić w roli
czarownicy, i to bez charakteryzacji.
- Tak, wygląda trochę niesamowicie, ma pani rację. - Maria uśmiechnęła się. - To