Mój wychowawca był stary i chory. Żeby miał odpowiednią opiekę, musiałem opłacać prywatne mieszkanie i płacić za jego nieobecność na apelach. Jedną z ulubionych sztuczek Wiriona było też umieszczanie służących z dala od ich państwa, i trzeba było wykupywać ich z powrotem. Musiałem to robić parę razy. Ale nie miałem ochoty na nic więcej. Nie z powodu oburzenia na myśl o płaceniu łapówek. Nie chcę, aby myślała pani, że byłem męczennikiem własnego sumienia. Jego postawa była rodzajem samozniszczenia, niemniej jednak wywarła na Emily wrażenie. Wiele odwagi trzeba, by przeciwstawić się francuskim władzom więziennym, szczególnie gdy chodzi o osiemnastoletniego chłopca, któremu odmówiono w życiu tylko jednej rzeczy.
- Dlaczego zatem nie chciał pan płacić? - naciskała Emily?
- Miałem świadomość, że w ten sposób dobre, angielskie pieniądze trafiają do Francuzów. Och, na początku wszystko szło prosto do kieszeni Wiriona, ale stamtąd rozchodziło się wszędzie. Każdy angielski pens wydany w Verdun ostatecznie musiał służyć sprawie Napoleona. I dlatego nie chciałem płacić.
- A więc nie chodził pan na bale...
- Ani do klubów, ani na wyścigi. Skrupulatnie uczęszczałem na apele, ale jedyni d'etenus, których można tam było znaleźć, to biedacy, nie mogący sobie pozwolić na płacenie. W rezultacie lepiej poznałem marynarzy niż internowanych cywili. A więc nazwiska, które pani zobacz, to głównie nazwiska ludzi z marynarki, plus nazwiska paru duchownych, którzy regularnie odwiedzali mojego wychowawcę.
Wychowawcę, który z uporem twierdził, że Tony jeszcze żyje.
Możliwe, że te znajomości mogą być najbardziej pomocnicze.
Niańka poczęła się niecierpliwić, a także okazywać ciekawość. Emily stanowczo powinna obmyśleć jakieś wytłumaczenie. Jednakże uprzytomniła sobie, że musi powiedzieć Tony'emu jeszcze jedno.
- Dobrze. To się bardzo przyda. Właściwie już spotkałam pewnego dżentelmena, internowanego z Verdun.
- Naprawdę? Czy on mnie zna? Jak się nazywa? - Tony tak był żądny informacji, że pytanie goniło pytanie, bez przerw na odpowiedź.
- To pan Dominic Neale. Nie twierdzi, że poznał pana osobiście, lecz mówi, że widywał lorda Varrieura w mieście. - Zawahała się. - Powiedział, że był na pańskim pogrzebie.
Rozdział szósty
Tony o niczym nie wiedział.
Zanim skończyła mówić, Emily zdała sobie sprawę, jak to musiało zabrzmieć w jego uszach. Jakby zmuszono go, by stanął nad własnym grobem. Twarz jego stała się zupełnie pusta, jak gdyby jakaś zasłona opadła mu na oczy. Musiał zakładać, że długi pobyt w więzieniu spowodował pogłoski o jego śmierci, ale nie zdawał sobie sprawy, że ludzie mieli poważny powód, by wierzyć, iż naprawdę umarł. A ona nie mogła zostać dłużej, by to wyjaśnić, złagodzić jakoś wstrząs i ból, musiała szybko zaprowadzić bliźnięta z powrotem.
Stojąc już w drzwiach odwróciła się nagle i zobaczyła, że Tony wciąż stoi pod wysokim dębem. W momencie kiedy spojrzała na niego - oprzytomniał, ukłonił się i odszedł. Jednakże jego krok nie wydawał się tak pewny jak zazwyczaj, brakowało mu zwykłej energii.
- Bardzo przystojny dżentelmen, panienko - skomentowała Nancy sznurując usta, ze wzrokiem starannie spuszczonym obserwując bliźnięta powoli wspinające się po schodach. - Choć co do mnie, to lubię jasnowłosych mężczyzn, takich co to nie wyglądają jak Cygan, który w mgnieniu oka może ci podciąć gardło.
Emily złapała Katy próbującą znowu zejść ze schodów i w milczeniu ważyła szanse wmówienia niańce, że jej spotkanie z Tonym dotyczyło wyłącznie interesów. Domyślała się, że ogólnie biorąc, nie są zbyt wielkie.
Jednakże w słowach Nancy zabrzmiała jakaś poufałość.