Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Nawet przed
wciągnięciem w to ojca.
Mój dobry nastrój zepsuła refleksja: gdy ona przed laty opuściła Jacka, Jacek musiał się w
niej kochać lub przynajmniej działała nań tak silnie, że została w jego pamięci jako coś
zdobytego i utraconego, a zatem tym bardziej pożądanego. Trudno przewidzieć, czy obecnie
nie odżyje w nim to uczucie?
W rozmyślaniach tych przeszkadzała mi ciotka Magdalena, która usłyszawszy telefon
międzynarodowy przyszła, by mnie zanudzić swymi pytaniami: A co Jacek robi? a co mówił?
a kiedy wróci? Nie mogłam się jej pozbyć, a już było piętnaście po szóstej. O szóstej przecież
miałam dzwonić do pana Tonnora. Wreszcie znalazłam sposób na wystraszenie jej.
Przypomniałam sobie, że okropnie boi się objawów choroby morskiej i powiedziałam:
28
– Wie ciocia, że dziś na obiad musiałam zjeść coś niedobrego. Odczuwam takie mdłości...
Zrobiłam przy tym minę, ilustrującą moje zapewnienie aż nadto dobitnie.
Przybladła z lekka i natychmiast wstała. Nie patrząc na mnie zawołała:
– Moja droga, więc zażyj czym prędzej jakieś lekarstwo! I może się połóż. Albo wyjdź na
świeże powietrze... Wybacz, ale mam coś do załatwienia.
Gdy już była przy drzwiach, udałam czkawkę. Nie mogłam sobie odmówić tej
przyjemności. Ciotka przyśpieszyła kroku jak koń podcięty batem. Przy końcu jadalni już
prawie kłusowała.
Nie skreślając tego ustępu z pamiętnika p. Renowickiej, pragnę jednak wyraźnie zaznaczyć, że nie
pochwalam bynajmniej takiego właśnie ustosunkowania się autorki do ciotki własnego męża. W ogóle
straszenie ciotek przy pomocy symulowania nieprzyjemnych objawów fizjologicznych jest metodą od
dawna zarzuconą i w większości wypadków, jak to nieraz miałem możność sprawdzić, nieskuteczną.
Ciotka, jako taka, z natury swojej raczej skłonna jest do udzielenia pomocy osobom sobie bliskim w
razie jakichkolwiek zaburzeń w ich organizmie niż do ucieczki. Czyni to – powiedziałbym – z dość
znaczną nawet lubością. (Przypisek T.D.M.)
Bałam się, że go już nie zastanę. Jednak był w domu i od razu poznał mnie po głosie.
Powiedział:
– Oczekiwałem pani telefonu.
– Niech pan nie sądzi – zaakcentowałam – że dzwoniłabym do pana, gdybym nie
zapomniała u pana listów Halszki. Chodzi mi o nie i wyłącznie o nie.
– Oooo – odezwał się swoim przyjemnym barytonem. – Nigdy nie ośmieliłbym się
przypuścić, że zechce pani o mnie pamiętać z jakichkolwiek innych powodów.
W jego tonie wyczuwała się pewność siebie i postanowiłam go skarcić.
– Ta skromność dobrze świadczy o pańskim poczuciu rzeczywistości. Ale to do rzeczy nie
należy. Mam właśnie odrobinę czasu. Nie chciałabym posyłać nikogo ze służby, gdyż na
niczyjej dyskrecji nie można polegać. Wolałabym to załatwić sama.
– I ja jestem tego samego zdania, proszę pani.
– Czy mogłabym do pana wstąpić teraz? To znaczy za jakieś pół godziny.
– Uprzejmie panią proszę.
Ubrałam się w tę moją śliczną granatową z nikłym białym deseniem sukienkę. Wprawdzie
miałam ją już na sobie kilkanaście razy, ale to w danym wypadku nie odgrywało roli, gdyż on
jej nie widział. Do tego o trzy tony jaśniejszy kapelusz, stylizowany według kepi żuawów, i
popielice. Popielice mnie odmładzają. W brajtszwancach, w których byłam u niego za
pierwszym razem, wyglądałam wprawdzie znacznie szczupłej, ale i poważniej.
Uperfumowałam się „Voyage de noces”. Mają dość ostry i drażniący zapach.
Znowu sam otworzył mi drzwi. Przywitał mnie jak dobry znajomy. Ci uwodziciele
zawodowi umieją jednak obchodzić się z kobietami. W jego oczach widziałam, że zauważył
każdy szczegół mego stroju i że wszystko mu się podobało. Od razu poczułam się pewniej. W
pokoju, w którym byłam, tym razem panował nieład. Na tapczanie, na stolikach, na fotelach
leżało wiele płyt gramofonowych.
– Przepraszam panią za nieporządek. Właśnie przed godziną otrzymałem nowe płyty z
Londynu. I przegrywam je sobie. Zaraz to uprzątnę. Niektóre – znakomite. Lubi pani
gramofon?
Nie miałam powodu zaprzeczyć.
– To dobrze, że mamy jednakowe upodobania. Niech pani posłucha tego.
Puścił rzeczywiście ładną płytę, której jeszcze nie znałam.
– To są ostatnie rzeczy – wyjaśniał, zbierając pozostałe i układając je na półkach przy
gramofonie. – Są ludzie, którzy uważają, że do śpiewu najlepszym językiem jest włoski.
Osobiście nie podzielam tego zdania. Każda melodia, każdy rodzaj faktury muzycznej
29
wymaga innego języka. Niech pani sobie na przykład wyobrazi polskie kujawiaki śpiewane
po niemiecku albo hiszpańskie bolera po angielsku. Prawda?... Czy to pani własność ten
piękny mercedes, w którym panią dziś rano widziałem na modlińskiej szosie?
– Widział mnie pan?
– W przelocie. Obok pani siedział dżentelmen, któremu jednak nie zdążyłem się przyjrzeć.
Żałuję bardzo. Poznałbym pani gust. Niestety, miałem zbyt wielką szybkość... I tak omal
przez panią nie wpadłem na furmankę.
Zrobiłam obojętną minę.
– Jeżeli pan przygląda się wszystkim kobietom w mijanych samochodach, kiedyś spotka to
pana na pewno.
– Widzę, że uważa mnie pani za donżuana?
– Za donżuana?... O, proszę pana. To już byłaby bardzo wysoka ranga w tej kategorii.
Powiedzmy, za uwodziciela.
– Myli się pani. W ciągu mego niezbyt krótkiego życia poznałem wielu mężczyzn. Lecz
nie widziałem jeszcze ani jednego uwodziciela. Byłbym dumny, gdybym mógł siebie uważać
za wyjątek. Niechże mnie pani przynajmniej nauczy, co trzeba robić, ty w tej kategorii zyskać
chociaż tę najniższą rangę.
Pochylił się lekko do mnie i z uśmiechem w oczach wyglądał mi się w jakiś dziwny
sposób. Przywołałam siebie do porządku i skierowałam rozmowę na bezpieczniejszy teren.
– Nie mam zdolności pedagogicznych. I zapewniam pana, że nie w tym celu zabieram
panu czas. Przyszłam tu by odebrać listy mojej przyjaciółki.
– Ach, prawda. Listy.
Wstał bez pośpiechu i wyszedł do sąsiedniego pokoju. Wrócił jednak nie z listami, lecz z
butelką i z dwoma dużymi kieliszkami.

Podstrony