Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


Mara spojrza³a w bok – Luke przesuwa³ siê ku frachtowcowi
niczym po³amana lalka, a kolejne eksplozje na powierzchni aste-
roidy jedynie potêgowa³y surrealizm ca³ej sceny. Frachtowiec
drgn¹³, zni¿aj¹c siê ku dryfuj¹cej postaci, co wytr¹ci³o j¹ z otêpie-
nia. A w nastêpnej sekundzie zaczê³y siê problemy – Faughn nie
by³a w stanie zrównaæ trajektorii z kursem Luke’a, zachowuj¹c przy
tym bezpieczn¹ szybkoœæ spotkania.
– Mamy k³opot – przyzna³a w koñcu. – Przy prêdkoœci, jak¹
muszê mieæ, ¿eby go z³apaæ, jeœli nie trafi, albo odbije siê od ka-
d³uba, albo skrêci kark, uderzaj¹c o tyln¹ œcianê hangaru.
– Ty masz go tylko wci¹gn¹æ do œrodka – zdecydowa³a Mara,
zwalniaj¹c uprz¹¿ przytwierdzaj¹c¹ j¹ do fotela. – Tym, ¿eby prze-
¿y³, sama siê zajmê.
Gdy dotar³a do œluzy, Luke ju¿ tam prawie dobija³, krêc¹c siê
zdecydowanie szybciej, ni¿ by³o to zdrowe.
– Komputer mówi, ¿e jesteœmy dok³adnie w miejscu spotka-
nia – g³os Faughn rozleg³ siê z g³oœnika. – Zderzenie za dziesiêæ
sekund.
Mara wziê³a g³êboki oddech, opar³a siê o wewnêtrzne drzwi
œluzy i siêgnê³a po Moc. Imperator nauczy³ j¹ podstaw, w tym rów-
nie¿ u¿ywania Mocy do poruszania przedmiotów, i umiejêtnoœæ tê
doskonali³a pod kierunkiem Luke’a podczas marszu przez pusz-
czê na Wayland, a potem w jego akademii. PóŸniej tak¿e stale æwi-
czy³a, by nie wyjœæ z wprawy. Jednak przez ca³y czas nie by³a w sta-
nie prze³amaæ bariery wielkoœci – poruszanie niewielkich obiektów
nie sprawia³o jej k³opotu: mog³a z nimi robiæ, co chcia³a, natomiast
du¿e zawsze sprawia³y jej trudnoœci. A Luke bez dwóch zdañ nale-
¿a³ do du¿ych. Zesztywnia³a, z ca³ej si³y koncentruj¹c siê, by spo-
wolniæ jego ruch, gdy przelecia³ przez barierê atmosferyczn¹. Po-
czu³a, ¿e zwalnia, ale niewystarczaj¹co…
W ostatniej chwili da³a krok do przodu, staj¹c na jego drodze.
Bezw³adne cia³o uderzy³o w ni¹ z impetem, posy³aj¹c do ty³u
i w dó³.
– Witamy na pok³adzie – sapnê³a na moment przed zderze-
niem z pok³adem.
139
Które okaza³o siê ³agodniejsze, ni¿ siê spodziewa³a. Zamruga-
³a zaskoczona brakiem bólu, próbuj¹c cokolwiek dostrzec przez
wszêdobylskie gwiazdy wywo³ane spotkaniem g³owy z pok³adem.
– Dziêkujê – us³ysza³a tu¿ przy uchu g³os Luke’a.
Gwiazdy zniknê³y i ujrza³a nad sob¹ obc¹ gêbê, a raczej zna-
jome oblicze, tylko mocno ucharakteryzowane. Luke znajdowa³
siê nad ni¹, wsparty d³oñmi o pok³ad – najwyraŸniej próbowa³, na
ile zd¹¿y³, zamortyzowaæ ich wspólne l¹dowanie, zamiast po pro-
stu do³o¿yæ swoj¹ do masy jej cia³a.
– Drobiazg – uœmiechnê³a siê. – £adnie siê zamaskowa³eœ.
– Dziêki za uznanie. W dodatku skutecznie… przez wiêkszoœæ
czasu.
– Co w sumie nie na wiele siê przyda³o. Dlaczego nie u¿y³eœ
Mocy do stworzenia iluzji, jak dotychczas?
– Ostatnio staram siê ograniczaæ korzystanie z Mocy do wy-
j¹tkowych sytuacji niezbêdnych. Nie wydawa³o mi siê, by taka ko-
niecznoœæ zachodzi³a tym razem.
– Aha – mruknê³a niezobowi¹zuj¹co, choæ zaczyna³o to wy-
gl¹daæ wielce interesuj¹co. – Tak w ogóle to zejdziesz ze mnie,
czy zaczyna ci byæ wygodnie?
– Co… a, tak – wykrztusi³, podnosz¹c siê niezgrabnie. Wy-
gl¹da³ jak m³okos przy³apany na psocie. – Przepraszam.
– Nie ma za co – odpar³a, wstaj¹c i ogl¹daj¹c go krytycznie:
pomyœla³by kto, ¿e po tylu latach i tylu doœwiadczeniach bêdzie
jeszcze z niego wy³azi³o farmerskie wychowanie… – Wygl¹dasz,
jakbyœ potrzebowa³ solidnej kuracji.
– Nie mamy czasu. To nic powa¿nego, a musimy siê st¹d szyb-
ko wynosiæ. Gdzie mój myœliwiec?
– Pojêcia nie mam – przyzna³a, uruchamiaj¹c zewnêtrzne
drzwi œluzy. – Faughn?
– W drugim hangarze. Skywalker, znasz jakieœ bezpieczne
wyjœcie z tej pu³apki?
– Zna³em. W¹tpiê, czy teraz jest bezpieczniejsze od innych.
– W takim razie lecimy za piratami – zdecydowa³a Mara, da-
j¹c znak Krickleyowi, ¿eby nie rusza³ medpakietu, i prowadz¹c Lu-
ke’a do hangaru. – Pewnie zostaniemy przy tym ostrzelani, ale có¿,
jakieœ ryzyko zawsze istnieje.
– Mamy problem – odezwa³a siê Faughn. – Skoñczyli siê nam
piraci, za którymi da³oby siê lecieæ. Od dwóch minut ¿adna jed-
nostka nie opuœci³a asteroidy.
140
– A to znaczy, ¿e zaraz nast¹pi wielki fina³ – oceni³a Mara.
– Najprawdopodobniej – zgodzi³a siê Faughn. – To co, mam
wybraæ dowolny kierunek i zmykaæ jak najdalej st¹d?
– Mniej wiêcej, tylko nie za szybko. I chyba leæ w tym kie-
runku co tamci. Chcia³abym znaleŸæ siê w wie¿yczce, zanim wpad-
niemy na coœ wstrêtnego.
– Poczekaj, a¿ wystartujê – doda³ Luke. – Mogê lecieæ przed
wami i wypatrywaæ pu³apek.
– Nie jestem pewna… mam lepszy zmys³ zagro¿enia ni¿ ty –
zastanowi³a siê Mara. – Mo¿e by³oby lepiej, gdybym to ja wziê³a
twój myœliwiec i przeciera³a szlak?