Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Verin westchnęła, kiedy druga Aes Sedai utkała Iluzję z Powietrza i Ognia. Izba wypełniła się okrzykami zaskoczenia i dziewczęta wybałuszyły już i tak szeroko wytrzeszczone oczy. To wszystko w ogóle nie było potrzebne, niemniej jednak obyczaj nie bardzo pozwa­lał ingerować w poczynania drugiej siostry, zresztą Verin po­czuła ulgę, gdy nagle przestała słyszeć zawodzenie Elle. Stan jej nerwów również daleki był od dobrego. Rzecz jasna, nie wyszkolone młode kobiety nie mogły widzieć splotów; dla nich Alanna wraz z każdym słowem stawała się coraz większa. I jednocześnie potężniał jej głos; nie zmieniał barwy, a za to grzmiał coraz donośniej, stosownie do pozornie zogromniałej sylwetki. - Macie zostać nowicjuszkami, a tematem pierw­szej lekcji, jaką musi opanować nowicjuszka, jest okazywanie posłuszeństwa Aes Sedai. Natychmiast! Bez biadolenia albo wykłócania się! - Alanna stała na samym środku ogólnej sa­li, dla Verin nie zmieniona, za to za sprawą Iluzji dotykając głową belek stropu. - Natychmiast, biegiem! Ta, która nie znajdzie się w izbie, zanim doliczę do pięciu, będzie tego ża­łowała aż do śmierci. Jeden. Dwa... - Nie zdążyła doliczyć do trzech, gdy od strony klatki schodowej na tyłach sali dały się słyszeć odgłosy panicznej wspinaczki na górne piętro; aż dziw brał, że nie zadeptały się wzajem.
Alanna nie zdążyła policzyć dalej jak do czterech. Gdy już ostatnie dziewczęta z Dwu Rzek zniknęły na górze, uwolniła saidara, sprawiając, że Iluzja rozwiała się bez śladu, i z saty­sfakcją skinęła głową. Verin podejrzewała, że trzeba będzie teraz mocno namawiać te młode kobiety, żeby bodaj wyściu­biły nosy z izb. Może zresztą wszystko wyszło na dobre. Przy takim obrocie spraw nie byłaby bynajmniej zachwycona, gdyby któraś wymknęła się ukradkiem z oberży z zamiarem podzi­wiania uroków Caemlyn, a potem trzeba byłoby jej szukać.
Rzecz jasna, postępowanie Alanny wywarło również inne skutki; należało teraz nakłonić posługaczki do wyjścia spod stołów, a także pomóc jednej, która zemdlała w trakcie próby wczołgania się do kuchni. Nie wydawały żadnych odgłosów; trzęsły się tylko niczym liście na porwistym wietrze. Verin musiała je wszystkie lekko szturchnąć, by w ogóle ruszyły z miejsca i trzy razy powtórzyła polecenie odnośnie do brandy i herbaty, zanim Azril przestała się na nią gapić takim wzro­kiem, jakby jej wyrosła druga głowa. Oberżyście szczęka opad­ła na pierś; tak wytrzeszczał oczy, że zdawały się gotowe lada chwila wyskoczyć z orbit. Verin spojrzała na Tomasa i wska­zała gestem słaniającego się mężczyznę.
Tomas spojrzał na nią krzywo - rzadko kwestionował jej rozkazy, ale zawsze tak patrzył, gdy prosiła o interwencję w trywialnych sprawach - po czym poklepał pana Dilhama po ramieniu i zapytał jowialnym tonem, czy obaj nie mogliby się razem napić jego najlepszego wina. Tomas zasługiwał na wszelkie pochwały; umiał się znaleźć w najbardziej zaskaku­jących sytuacjach. Ihvon rozsiadł się, wspierając plecy o ścianę i kładąc nogi na stole. Jakimś sposobem udawało mu się jed­nym okiem strzec drzwi wychodzących na ulicę, podczas gdy drugiego nie spuszczał z Alanny. Bardzo był czujny. Od czasu gdy Owein, jej drugi Strażnik, zginął w Dwu Rzekach, otaczał ją znacznie troskliwszą opieką i baczniej też obserwował jej nastroje, aczkolwiek normalnie panowała nad nimi lepiej niż tego dnia. Sama Alanna nie wykazała żadnego zainteresowania stworzonym przez siebie zamieszaniem. Z założonymi rękoma stała na środku głównej sali, nie patrząc na nic w szczególności. Dla kogoś, kto nie był Aes Sedai, wyglądała zapewne na uoso­bienie pogody ducha. Verin jednak widziała, że jest gotowa lada chwila wybuchnąć.
Verin dotknęła jej ramienia.

Podstrony