Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Nosił tytuł Kansayaku, ale w rzeczywistości był kimś znacznie potężniejszym niż tylko rewidentem do spraw finanso­wych. Sprawdzał również ludzi, wycinając martwe i nieużyteczne gałęzie z drzewa Renraku. Miał opinię człowieka rygorystycznego
i dlatego budził strach. Teraz przybył do Seattle, gdzie projekt arkologiczny ciągle jeszcze nie został ukończony.
Zaproszenie na spotkanie z Sato nie przestraszyło Sama. Nie był bezpośrednio zaangażowany w żaden istotny projekt, więc nie odpowiadał za opóźnienia. Odkąd wydalono go z Japonii, nie należał też do grupy operacyjnej. Nie miał zatem kontaktu z kierownictwem, które musiało wziąć na siebie winę za opóźnie­nia. Nawet gdyby ich wszystkich zwolniono, on prawdopodob­nie zostałby na swoim stanowisku, dalej sprawdzając pliki i od­syłając dane.
Jedyne co nad nim ciążyło, to list z prośbą o pozwolenie na spo­tkanie z siostrą. Nie widział żadnych powodów, dla których Sato miałby osobiście z nim rozmawiać. Przecież gdy ostatni raz się widzieli, Kansayaku nie okazał mu nic poza pogardą. Nie było żad­nych powodów, by to się zmieniło. Tylko Hanae wierzyła, że po tym spotkaniu należy oczekiwać jakichś pozytywnych zmian. Sam zbyt wiele ostatnio widział i nie podzielał jej optymizmu.
Z zamyślenia wyrwał go głos sekretarki wypowiadającej jego nazwisko. Niezależnie od tego, czy Sato chciał mu pomóc, czy udzie­lić nagany, opieszałość mogła mu tylko zaszkodzić. Wstał, popra­wił marynarkę i ruszył czując na sobie chromowy wzrok Akabo. Stojący z tyłu czerwony cień Sarna nie poruszył się.
Wystrój wewnętrznego biura był jeszcze bardziej imponujący niż poczekalni. Wytworny przedpokój prowadził do przestronnej sali, kilka razy większej od tej, którą Sam dzielił z tuzinem innych pracowników. Wrażenie wywołane pięknym umeblowaniem tłu­miła ogromna przeszklona ściana, ukazująca panoramę Seattle na tle nieba. Dla Sama, izolowanego jak dotąd w arkologii, był to wi­dok zapierający dech w piersiach.
Mniej więcej w połowie drogi między wejściem a szklaną ścia­ną, na podwyższeniu z jakiegoś ciemnego, pełnego słojów drewna, stało biurko. Jego marmurowy blat wsparty był na chromowych nogach. Za biurkiem, na obitym zamszem krześle siedział eleganc­ki, zadbany i doskonale ubrany mężczyzna.
Sato.
Kiedy Sam przebył może połowę drogi między wejściem a biur­kiem, Sato wstał, zszedł z podestu i stanął przed biurkiem.
- Konichiwa, Verner-sam.
- Ojama shimasu, Sato-sama. - Sam odpowiedział grzeczno­ściowym ukłonem. Uważał, że najrozsądniej być bardzo uprzej­mym.
- Usiądź, proszę — zaproponował Sato wyciągając rękę w kie­runku niszy pod oknem.
Sam wybrał krzesło zwrócone tyłem do wspaniałego widoku. Całe szczęście, że etykieta wymagała, by gospodarz wskazał mu miejsce. Sam nie chciał, by coś go rozpraszało.
Sato również usiadł rzucając kilka luźnych uwag na temat ostat­nich rozgrywek ligowych oraz pozycji The Sonics, dowodząc swej kompletnej ignorancji w dziedzinie koszykówki. Sam starał się pod­trzymać kurtuazyjną wymianę zdań, wiedząc, że to niezbędny wstęp. W ten sposób rozmówcy sondowali nastrój przeciwnika.
Jakaś kobieta wniosła tacę z herbatą i ciastkami. Kiedy zaczęła nalewać ją do filiżanek, Sam zdał sobie sprawę, że obsługuje ich Alice Crenshaw. Uśmiechnęła się do niego. Po plecach przebiegł mu zimny dreszcz.
- Pani Crenshaw dostarczała mi informacji o wszystkich twoich posunięciach, odkąd przybyłeś do Seattle - odezwał się Sato, po­rzucając nagle uprzejmy ton. - Bardzo interesujące.
Sam nie wiedział, co powiedzieć. Był zaszokowany. Nie miał przecież pojęcia, czego Sato się od niej dowiedział. Każde jego słowo mogło być wykorzystane przeciwko niemu.
- Nie masz mi nic do zakomunikowania? - Uśmiech Sato przy­wodził Samowi na myśl rekiny w akwarium publicznym na Pozio­mie 2. - Myślałem, że będziesz chciał to skomentować. Na przy­kład podać mi powód, dlaczego to zrobiłeś.
Sam chrząknął z zakłopotaniem. Wciąż nie wiedział, do czego zmierza test Sato.
- Zawsze na pierwszym miejscu stawiałem dobro Renraku. Je­stem pewien, że ani razu nie postąpiłem nielojalnie.
- To tylko formułka, Verner-san. - Sato przyglądał mu się uważ­nie. - Nie jesteśmy na porannym zgromadzeniu i nie muszę wysłu­chiwać jak powtarzasz shakun. Zapewniam cię, że znam prawa korporacji na pamięć.
- Nie miałem zamiaru cię obrazić, Kansayaku.
- Zatem nie czuję się obrażony - Sato postawił filiżankę z her­batą na tacy. - Na razie.
Sam również postawił s woj ą filiżankę. Porcelana delikatnie stuk­nęła o emaliowaną po wierzchnie. Następne słowa Sato były tak ci­che, że Sam ledwo je usłyszał.
- Jesteś niezadowolony ze swojej pracy ?
- Służę korporacji, Kansayaku - stwierdził Sam dobitnie. - Sta­ram się jak najlepiej wykonywać wszystkie powierzone mi zada­nia.
- Tak. Tak się wydaje. Nie było skarg na twoje wywiązywanie się z obowiązków. - Sato klepnął ramię fotela. Sam dostrzegł w jego głosie cień rozczarowania. -Ale jesteś niezadowolony.
- Jestem zirytowany, że nic nie wiem o losie mojej siostry.
- Mam wiadomości, że została ulokowana bez problemów. W takich wypadkach Renraku zawsze wypełnia swoje powinności. Poinformowano cię o tym oficjalnymi drogami.
Sam przypomniał sobie te dwie krótkie linijki w poczcie elek­tronicznej.

Podstrony