Zatrzymują się i ciężko siadają na podłodze pod ścianami.
Gdy po pewnym czasie zdawało im się, że ogień zelżał, Książę dał rozkaz kolejnego przeskakiwania łączki. Sam stoi przy oknie i reguluje ruch. Najpierw ranni, których paru podsadza na parapet okna. Któryś ma przestrzeloną rękę, mimo to dźwiga karabin.
- Rzuć karabin - mówi Książę.
- Cóżeś ty. Książę, przecież ja ten karabin...
- Rzuć karabin!
Powstaniec zwraca twarz ku rozkazującemu, jego oczy przymrużają się.
- Nie rzucę!
- Leszczyc - mówi Książę do innego - odbierz mu karabin.
Powstaniec usiłuje opierać się, lecz jest przecież ranny. Leszczyc wyrywa broń ze ściskających ją dłoni i po zepsuciu zamka rzuca w kąt. Ranny oddycha ciężko, w jego oczach pojawiają się dwie krople. Powłócząc nogami zbliża się do okna i przełazi wolno, niezgrabnie na zewnątrz.
Nie wszyscy przebyli łączkę. Kilku zostało w jej trawie na zawsze. A ci, co skupili się wreszcie pod murami “twierdzy”, widzą, że przybyli za późno. Gmach jest pusty, jego górna część pali się. Na ulicy przed bramą - opuszczony i podpalony czołg powstańczy. Nieprzyjacielska zapora ogniowa położona wzdłuż Okopowej wyklucza przeskok przez szeroką ulicę, a cmentarz żydowski jest w rękach nieprzyjaciela.
- No cóż, braciszkowie i siostry - konkluduje Książę, usiłując naśladować niefrasobliwy ton Kuby - pięknie żyliśmy, pozostaje teraz pięknie to życie zakończyć, wyrządzając przy okazji jakiś poważniejszy kłopot szkopom.
To przemówienie przerywa czołg niemiecki, który nadjeżdża Okopową i nie wiadomo dlaczego zaczyna walić z armaty w dziedziniec “twierdzy”. Chronią się do garażu. Gdy przesuwają się między samochodami, uwagę ich zatrzymuje wielki wóz Zakładu Oczyszczania Miasta, służący do wywożenia śmieci. Oglądają chwilę żelazny zbiornik śmiedarki i gdy Słoń rzuca pytanie: A może by tam do środeczka? - wszyscy w lot podchwytują tę myśl i z miejsca ją realizują. Podsadzili dziewczęta. Potem wgramolił się Słoń. Na końcu - zgrabny i zwinny mimo fatalnego zmęczenia Książę. Leszczyc zasunął ciężką. Zardzewiałą klapę. Siedzą już w demnościach żelaznego wnętrza wszyscy ci, którzy ocaleli wypisanym odwrocie ze Spokojnej. Jest ich ośmioro: pięciu żołnierzy i trzy łączniczki. Także łączniczka ze Starówki. Siedzą niewygodnie, jedno przy drugim, w tym ogromnym, okrągławym bębnie. I choć na zewnątrz rozrywają się pociski, a serca dręczy niepokój, usypiają z przemęczenia.
Obudziła ich cisza. Ostrożnie uchylili klapę: prócz trzasku ognia płonącej “twierdzy” nie było w pobliżu słychać ani wybuchów, ani gwizdu kul. Nie wychodzili jednak na zewnątrz. Mimo protestu Słonia któryś zapalił papierosa i wówczas w świetle zapałki zauważono skrwawione ramię Księcia, wciąż jeszcze obwiązane sznurkiem.
- Ależ z nas towarzystwo - syknęła jedna z dziewcząt i przedostawszy się do rannego zaczęła w ognikach zapałek opatrywać ranę, słuchając zresztą instrukcji Księcia, który słynął w plutonie z dobrej głowy i dobrej ręki przy opatrywaniu ran.
Krótkie błyski zapałek oświetlały także hełm Kuby przy chlebaku Iry. Na prośbę Leszczyca Ira opowiada szczegóły śmierci Kuby, ale wnet przerywa i płacze. Pocieszają ją, głaszczą po włosach i po rękach. Jak to dobrze, że ciemność kryje ich twarze.
Czyjś pomysł, aby powiedzieć sobie swe prawdziwe nazwiska - nie chwyta. Ostatecznie - gra trwa, a do jej reguł wdrażali się przez tyle miesięcy i lat. Tylko pseudonim Księcia jest dla którejś z dziewcząt tak intrygujący, że wreszcie Książę częściowo uchyla przyłbicy.
- Moje arystokratyczne pochodzenie nie obrosło zbyt odległą tradycją. To kiedyś Kuba w przystępie dobrego humoru... Inni mianowańcy Kuby: Lord, Hrabia, Baron szybko strząsnęli ze siebie te pseudonimy, a mój przyczepił się jak kleszcz. Słoń przecież był kiedyś Biskupem, ale jest Słoniem. Tylko ja...
Stefa słuchając Księcia uśmiecha się jak inni, ale wie, dlaczego to żartobliwe imię wojenne zrosło się z jego nosicielem. Przecież ten chłopiec ma po trochu wygląd księcia z bajki: jest wprawdzie krępy, ale ładnie zbudowany, czysty, zgrabny w ruchach, a wielki łuk zrośniętych brwi nadaje twarzy urzekająco męski wygląd.
Korzystając ze spokoju część z nich opuściła wóz i spenetrowała teren. Nikogo. Pożar na razie garażowi nie grozi.