Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Wszystko to Tashiketh niósł z dumą w zaciśniętych pazurach.
Powitalne wiwaty, jakie rozległy się przy pełnym gracji lądowaniu na dziedzińcu - wyglądającym tak samo jak pierwsze - spowodowane były zarówno ulgą, jak i radością ze zwycięstwa, ale gryfy nie musiały o tym wiedzieć.
Mroczny Wiatr upewnił wszystkich, że zmęczony gryf to głodny gryf; zastępca Tashiketha potwierdził jego słowa, kiwa­jąc energicznie głową. Natychmiast zaprowadzono je na posiłek, przy którym Tashiketh formalnie oddał list i akt kapitulacji, a potem skromnie ujawnił tajemnicę powodzenia.
- Początkowo rzucaliśmy kamienie przez dach - powie­dział, chichocząc złośliwie. - Potem wykorzystaliśmy płonący garnek i spuściliśmy go na kryty strzechą budynek obok do­mu i krążyliśmy w trzech podeskadrach, po siedmiu w każdej. Po sześciu okrążeniach zagroziliśmy zrzuceniem kolejnych. To przyciągnęło ich uwagę na tyle, byśmy mogli im wyjaśnić, iż jesteśmy zaledwie ułamkiem skrzydlatej armii, jaką król Tremane może w każdej chwili wysłać do walki. Dałem im także do zrozumienia, że nie będziemy mieć oporów, aby poszukiwać pożywienia, i mamy zamiar sami się obsłużyć. Perspektywa setek gryfów spadających z nieba, wybijających w dachach wielkie dziury i porywających wszystko, co da się zjeść, przera­ziła ich. Gdyby ten głupiec, ich przywódca, nie poddał się natych­miast, pewnie by go zabili i podali nam na talerzu z dobrym rosołem!
Kilku generałów roześmiało się serdecznie; uśmiechnął się nawet Tremane. Mroczny Wiatr uznał za stosowne ostrzec ich.
- Nie powinno się pozwolić im myśleć, że zamierzacie pożreć ich dzieci - odezwał się do Tashiketha wśród rozlegają­cego się śmiechu. - Jak mogą zaufać królowi, który pozwoliłby potworom żywić się dziećmi poddanych?
- Nie bój się - uspokoił go Tashiketh. - Uważałem, żeby patrzeć na owce, kiedy o tym mówiłem, dodałem kilka słów o tym, jak smaczna jest świeża, tłusta baranina i jak to możemy zdziesiątkować stada w ciągu kilku dni, co tylko doda nam sił.
Dla ludzi, którym grozi głód, pomysł kapitulacji w takich okolicznościach brzmi bardzo rozsądnie. Nasze zasady zawsze podkreślały, byśmy nie dawali nikomu powodów do przypuszczeń, że jadamy istoty myślące. Dotąd nie wykorzystywaliśmy tego w praktyce, ale mnóstwo ćwiczyliśmy.
- Świetnie. - Mroczny Wiatr odprężył się na tyle, by się roześmiać. - Chciałbym widzieć ich twarze, kiedy powiedzia­łeś, że jesteście tylko przednią strażą. Oczywiście nigdy się nie dowiedzą, że ich okłamaliście.
- Nie było to do końca kłamstwo - odparł Tashiketh z zadowoleniem i nagle bardzo zainteresował się posiłkiem, jak­by uświadomił sobie, że powiedział za dużo.
“Hm... Hm!” - Mroczny Wiatr zajął się własnym talerzem, jakby nie dosłyszał ostatnich słów gryfa. “Zatem Iftel interesuje się powodzeniem Tremane'a bardziej, niż sądziłem. Na tyle, by wy­słać mu z pomocą większe siły? Tak to przynajmniej zabrzmiało”.
Jeśli wysłaliby armię, by go poprzeć, co jeszcze mogliby zaoferować? Tajemnicę bariery? Inne sekrety? I które z nich pomogą stawić czoło nadchodzącym burzom, a zwłaszcza osta­tecznej burzy?
A może zostanie po niej tak niewiele, że już nic nie będzie się liczyło?
 
- Nie zdołalibyście wymyślić nic lepszego, by zostać ulu­bieńcami wojska - powiedziała Elspeth do Tashiketha, kie­dy tłum zaczął wiwatować. Pięciu podkomendnych Tashiketha wspinało się, czołgało, latało, skakało i wytężało wszelkie siły na bardzo trudnym torze przeszkód w promieniach południowego słońca. Było tak zimno, że ubrane w buty i kilka par skarpet stopy drętwiały, lecz nie zniechęcało to stałych bywalców do pojawie­nia się już na początku zawodów. Jak zwykle, byli wojownicy Imperium zgromadzili się, by obserwować, dopingować i obsta­wiać zakłady. Zawody stały się chyba najbardziej emocjonującym widowiskiem w całym kraju.
Mimo obecności króla w Shonarze niełatwo było o rozrywki; kiedy tylko jedyny w mieście bard skomponował nową piosenkę, gospoda, w której ją śpiewał, przez wiele wieczorów zapełniała się do granic możliwości; wojownicy usilnie starali się ożywić monotonię dni i nocy - z różnymi efektami. Talie kart do gry osiągały niespotykane ceny. Teraz jednak pojawiła się nowa, świeża rozrywka, w dodatku posiadająca najlepsze cechy zarów­no jarmarku, wyścigów, jak i prawdziwych zawodów. Ponieważ Tashiketh ćwiczył na osobności i nigdy nie brał udziału w rywa­lizacji, wynik zależał od kaprysu fortuny, co zachęcało do robie­nia zakładów. Dzięki temu zawody stawały się jeszcze bardziej atrakcyjne.
- Czy dużo stracę w twoich oczach, jeśli przyznam, iż z rozmysłem uczyniliśmy nasze zawody publicznym widowi­skiem? - zapytał Tashiketh poważnie.
- Ani trochę - odparła szybko. - Raczej pogratulowała­bym wam inteligencji. Ciekawi mnie tylko jedno: po co ustawia­liście przeszkody? Możecie przecież ćwiczyć w inny sposób.

Podstrony