Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


- NIE! NIE! NIE!
Nigdy w życiu nie zaznał takiego strachu. Nawet go nie
 
 
 
 
 
 
obejmował rozumem, nie wiedział, że taki strach w ogóle istnieje.
Mógł tylko krzyczeć, nic więcej. Z umysłem sparaliżowanym
świadomością, że straszliwa bestia czai się gdzieś na podłodze
ciemnego pokoju, krzyczał i szarpiąc rękami pościel, pełzł przez
łóżko, gdy nagle uderzył twarzą w ścianę z żużlowych płyt.
Odurzony niespodziewanym bólem, krwawiąc obficie z ust i
nosa, częściowo ogłuszony przeraźliwym hałasem dobiegającym z
korytarza, Jamie mógł tylko skulić się chwiejnie na materacu i
przywrzeć plecami do twardej ściany. Siedział tak w zmoczonych
spodniach, nie panując nad trzęsącymi się ramionami i dłońmi, i
próbował skupić myśli.
Drzwi? Pokręcił zakrwawioną głową, wykrzywiając z bólu
twarz. Nie. Dwa zamki. Ciemność. Zanim zdążyłby je odnaleźć i
otworzyć, upłynęłoby zbyt wiele czasu, zbyt wiele sekund
wypełnionych śmiertelną paniką. Poza tym zdawał sobie sprawę, że
tak długo na podłodze nie ustoi. Nie w tej koszmarnej ciemności.
Nie wiedziałby kiedy, nie wiedziałby gdzie...
Znów potrząsnął głową, odpędzając od siebie horrendalne
obrazy, jakie podsuwała mu wyobraźnia. W jego spustoszonym umyśle
wciąż rozbrzmiewało echo lodowatego głosu Jimmy'ego Pilgrima.
Czując, że nachodzi go paraliżujące odrętwienie, usiłował się
skoncentrować.
Okno?
I wtedy, ponad rozrywającym bębenki dzwonieniem z kory-
tarza, usłyszał syk rozwścieczonego węża. Gad był blisko. Gdzieś
z prawej?
MacKenzie wykonał szaleńczy skok w lewo. Stoczył się z
łóżka, wpadł na lampę i nocny stolik i grzmotnął o podłogę. Jego
pokój był teraz niewiarygodnie mały i ciasny.
W chwili, gdy ręce Jamiego dotknęły klepek podłogi, górę
wziął instynkt samozachowawczy. MacKenzie zawahał się sekundę i
zebrał w sobie, żeby dokładniej określia swoje położenie. Potem
skoczył w stronę drzwi. Jeden sus, drugi...
...i prawa bosa stopa stanęła mocno na zimnym, gumowatym
cielsku wijącego się węża. Dokładnie pośrodku. Jamie zaczął
histerycznie wrzeszczeć, zanim jeszcze wąż przypuścił atak. Kiedy
zaatakował, MacKenzie poczuł przeszywający ból. Szeroka paszcza
jadowitego gada zamknęła się na jego niczym nie osłoniętej
stopie.
Teraz kierowały Jamiem wyłącznie odruchy; nie był już w
stanie myśleć racjonalnie. Chwycił zwinięte cielsko, ciągnąc je
jak oszalały oderwał szarpiącego się węża od rozpalonej stopy i
skoczył do drzwi.
Wciąż zmagał się rozpaczliwie z pierwszym zamkiem, kiedy za
plecami usłyszał ten wysoki, horrendalny syk i kiedy znów poczuł
ostry, przeszywający ból. Tym razem zakrzywione kły utkwiły w
jego prawej łydce. Utkwiły głęboko.
I nagle coś w nim pękło. Zapominając o drzwiach, odwrócił
się i skoczył w stronę okna. Doprowadzony niemal do utraty
zmysłów, z wężem mocno zakotwiczonym u nogi - z każdym skurczem
szczęk bestia pompowała mu do krwi porcję jadu.
- Jamie runął na zasłonięte firanką okno, roztrzaskał szybę
i zaczął spadać.
Litościwa opatrzność odebrała mu zdolność odczuwania bólu,
na długo zanim uderzył w betonowy chodnik, dziesięć metrów od
 
 
 
 
 
 
dwóch oszołomionych i przerażonych młodych kobiet, które
sposobiły się właśnie do wykonania trzynastego i najważniejszego
zdjęcia młodocianego handlarza zajętego odważaniem kokainy.
W nadmorskim apartamencie położonym o kilka kilometrów na
północ od uniwersyteckiego kampusu w San Diego człowiek, dla
którego dobrze ukierunkowany i wyreżyserowany strach oraz przemoc
były już od lat narzędziami codziennej pracy - z ich pomocą
utorował sobie drogę na wyższe szczeble organizacji tak głupio
nie docenionej przez Jamiego MacKenzie - zrobił coś, co
kompletnie nie pasowało do jego charakteru.
Uśmiechnął się. Naprawdę się uśmiechnął.
I tak tym przestraszył Lafayette'a Beaumonta Rayneego, że
Murzyn - od lat zbrojne ramię Pilgrima, okrutny i bezlitosny
człowiek, który umożliwił mu szybki awans do zarządu organizacji
- omal nie narobił w spodnie. Bo o ile Lafayette Beaumont Raynee
wiedział, Jimmy Pilgrim nie uśmiechał się nigdy.
Absolutnie nigdy.