Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


– Co mu jest? – spytał Roger, wskazując Mardukanina podbródkiem.
– Chciał wypróbować pociski – odparła Despreaux, nie odrywając wzroku od zbliżających się okrętów wroga.
– Naprawdę? – Roger uśmiechnął się do Shary – Mardukanin odpowiedział całkowitą obojętnością – a potem odwrócił się, podziwiając orli profil Despreaux. Uznał, że z całą pewnością nie byłaby zadowolona, gdyby powiedział jej, że wygląda jak galion przedstawiający wojowniczkę. – Chodzi o to, żeby zdobyć je w możliwie nienaruszonym stanie – zauważył łagodnie.
– Och, on to rozumie, tylko mu się nie podoba – odparła Despreaux, wciąż patrząc na Lemmarów.
Roger zmarszczył czoło.
– Nie wyglądasz na najszczęśliwszą – powiedział cicho. Pomyślał, że najchętniej zapakowałby ją w piankę i schował do ładowni, gdzie nie byłaby narażona na ogień przeciwnika. Ale to ona miała chronić jego, a nie na odwrót, i jakakolwiek próba zaopiekowania się nią niewątpliwie spotkałaby się z gwałtowną reakcją.
– Nie żałujesz czasami, że to po prostu nie może się skończyć, Roger? – spytała cicho. – Że nie możemy ich zawołać i powiedzieć: „Dzisiaj nie walczymy”?
Książę musiał zastanowić się nad tym. Miał takie uczucie przed swoją pierwszą dużą bitwą w Voitan, gdzie stracili ponad połowę kompanii, ale później już rzadko je miewał. Wściekłość, tak. Zawodową obawę przed porażką, tak. Ale zastanawiając się nad pytaniem Despreaux, uświadomił sobie, że naturalny strach przed śmiercią zostawił gdzieś za sobą. A nawet jeszcze gorzej, to samo stało się ze strachem przed zabijaniem.
– Nie – odparł po prawie minucie – właściwie nie. Od czasu Voitan.
– A ja tak – powiedziała Despreaux bardzo cicho. – Za każdym razem. – W końcu odwróciła się do niego. – Wiem, że ty tak nie myślisz. Wiedziałam nawet wtedy, kiedy się w tobie zakochiwałam. Ale czasami mnie to martwi.
Przez chwilę patrzyła mu głęboko w oczy, po czym dotknęła jego ramienia i ruszyła z powrotem na rufę.
Roger odprowadził ją wzrokiem, a potem spojrzał na zbliżającego się wroga. Ma rację, pomyślał. Na Marduku jedynym sposobem przeżycia jest zaatakować i nie przerywać ataku, ale wcześniej czy później wrócą na Ziemię. A wtedy znów będzie musiał stać się dobrym, starym księciem Rogerem, Dzieckiem Numer Trzy, i w takiej sytuacji skakanie w paszczę flar–ke, żeby przebić się na zewnątrz przez jego dupę, nie byłoby dobrą taktyką. Zresztą matka nie byłaby zachwycona, gdyby rozwalił łeb jakiemuś szlachetnie urodzonemu idiocie i obryzgał jego mózgiem salę tronową. Prędzej czy później czeka go więc nauka subtelności.
W tym momencie pierwszy okręt Lemmarów otworzył ogień z bombardy. Jego pięciu towarzyszy natychmiast mu zawtórowało.
Tak, Nimashet ma rację, musi jej to przyznać. To, co powiedziała, daje wiele do myślenia. Ale na razie trzeba zająć się skopaniem komuś tyłka.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
 
– Przygotować się do przejścia! – krzyknął Roger, oceniając prędkość zbliżających się okrętów. Obie formacje sunęły ku sobie, szkunery o wiele szybciej niż niezgrabne statki pirackie. Książę zmarszczył czoło. Szli przeciwnymi kursami, ale znacznie szybciej niż zakładał.
– Kiedy będziemy między nimi przepływać, zrzucić żagle, żebyśmy mieli czas na więcej niż jedną salwę.
– Zgoda – powiedział kapitan T’Sool. Mardukański skipper „Hooker” stał obok księcia, mrużąc oczy i także obliczając prędkość. – Myślę, że powinno wystarczyć zwinięcie stensztaksla i bramsztaksla. Jeżeli nie, zawsze możemy też zrzucić grota i stenkliwer.

Podstrony