Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

- Nie, wiem jednak, co przyjdzie to­bie, nam, albo Valdemarowi, z tego uganiania się w niezna­nym za jakimś nieokreślonym wrogiem, który może po prostu być...
Vanyel już miał jej przerwać, kiedy powstrzymał go głos Yfandes:
- Panuj nad sobą, Van - powiedziała stanowczym tonem. - Jesteśmy ż tobą. I zajmiemy się tym.
.Jesteśmy?” - pomyślał zaskoczony. Ale nim zdążył zapytać Yfandes, co miała na myśli, twarze wszystkich he­roldów w pokoju straciły wszelki wyraz, a Shavri zamilkła w środku zdania.
Nastała długa chwila ciszy, mącona tylko odgłosami nie­-heroldów, wiercących się niespokojnie na swych miej­scach. Świece w lichtarzach, rozstawionych po całym po­koju mrugały tylko, gdy ktoś się poruszył. Ktoś zakasłał z zakłopotaniem.
- Yfandes? - zawołał Vanyel w myślomowie. - Co się dzieje?
- Musisz jechać, Van - odparła stanowczo. - Ten mag stanom zbyt duże zagrożenie. My - to znaczy To­warzysze - omawialiśmy to, odkąd postanowiłeś go tropić i naszym zdaniem masz słuszność. Więc popieramy cię. A je­śli inni nie posłuchają swoich Towarzyszy, to już my im pokażemy. - W tonie jej myśli pobrzmiewała złowieszcza satysfakcja. - Zobaczymy, jak długo będą w stanie to znieść.
W tym samym momencie Joshel potrząsnął głową.
- Zgoda - powiedział na głos, przerywając milcze­nie tak niespodzianie, że aż poderwali się wszyscy nie-he­roldowie. Wreszcie omiótł Vanyela cierpliwym, długim, bo­lesnym spojrzeniem.
- Nie wiem, jak tobie się to udało - zwrócił się do zdezorientowanego maga heroldów. Na jego twarzy miesza­ły się podziw i rozdrażnienie. - Nigdy nie słyszałem, żeby Towarzysze jednoczyły siły, aby stanąć po stronie herolda przeciwko królowi i Radzie. Mam nadzieję, że wybrałeś słusznie, Vanyelu Ashkevron... i mam nadzieję, że nie bę­dzie to zadanie przerastające twoje siły.
Po kolei ustąpili wszyscy pozostali, Shavri - ostatnia, być może dlatego, że z jej Towarzyszem łączyła ją najsłab­sza więź.
W końcu jednak i ona przychyliła się do pomysłu Va­nyela, aczkolwiek nie bez oporów.
- Mam nadzieję, że jesteś usatysfakcjonowany, herol­dzie Vanyelu - powiedziała na skraju płaczu. - Uważa­łam cię za przyjaciela...
Pozostali uczestnicy spotkania wyraźnie byli zmieszani lub skrępowani taką manifestacją babskiego biadolenia. Va­nyel, który wiedział, że to coś więcej, nie ważył się za­chwiać w swym postanowieniu. Wiedział, dlaczego Shavri ucieka się do szantażu emocjonalnego - obawiała się o Randala i Jisę - ale stawka była nazbyt wysoka, aby pozwolić jej manipulować jego uczuciami dla niej, Randie­go oraz ich córki.
- Jestem przyjacielem, Shavri. Ale Valdemar jest na pierwszym miejscu, wiesz o tym równie dobrze jak ja - odparł chłodno, dając jej tę samą naukę, jakiej przed laty udzielił Randalowi,
- W takim razie, jak możesz mieć czelność odjeżdżać i zostawiać Valdemar bezbronny? - wykrzyknęła z pasją, zaciskając dłonie w pięści.
- Ponieważ w ten sposób bronię go - odciął się Van z równą pasją. - Ten mag, kimkolwiek jest, nie odważy się pozostawić mnie przy życiu; nie po tym, jak zgładziłem tego potwora. Koncentrując się na mnie, nie będzie sobie zawracał głowy Valdemarem ani nikim innym. Dopóki sku­pia wszystkie swoje siły na mnie, wy jesteście bezpieczni.
- A jeśli on ciebie z-z-zabije? - spytała Shavri znę­kanym głosem. - Kto nas wtedy obroni?
- Shavri - powiedział, i pochyliwszy się ku niej, za­trzymał jej wzrok na sobie - jeśli umrę, to albo pociągnę go za sobą, albo zostawię takim kaleką, że nie będzie sta­nowił żadnego zagrożenia. Więc pomóżcie mi, bo będę bronił Valdemaru aż do śmierci, a jeżeli istnieje sposób bro­nienia go także potem, to ja ten sposób znajdę!
Patrzył w jej oczy przez długą chwilę, w ciągu której zdawało się, że nikt nawet nie oddycha. Wreszcie usiadł i sam przerwał tę ciszę.
- Ale ja nie mam zamiaru umierać - powiedział z ponurym uśmiechem. - Zamierzam odnaleźć tego łajda­ka i zmusić go do zapłacenia za to, co zrobił z Savil i in­nymi. Gdybym miał na to wasze pozwolenie...
Randal skinął głową ze zmęczeniem.
- Zdaje się, że nie mamy wielkiego wyboru - powie­dział. - W każdym razie masz pozwolenie Korony oraz Rady.
Vanyel wstał i ukłonił się wszystkim obecnym z zamie­rzonym wdziękiem.
- Przykro mi, jeżeli macie wrażenie, iż narzucono wam tę decyzję - powiedział. - Ale nie mogę żałować, że podjęliście ją. Valdemar jest ważniejszy od jakiegokolwiek pojedynczego człowieka, choćby ten człowiek dysponował największą mocą. Dziękuję wam, wyjeżdżam z rana. Treven jest gotowy do przejęcia wszystkich obowiązków pełnomoc­nika Randala oraz następcy tronu. Joshel wie, jak nawiązać kontakt z moimi agentami w Karsie, a Tantras może się zająć wszystkimi innymi sprawami prowadzonymi dotych­czas przeze mnie, tak jak robił to już w przeszłości. - Vanyel powiódł wzrokiem po wyrażających najróżniejsze nastroje twarzach radnych, włącznie z jego ojcem. - Nie jestem niezastąpiony - dokończył cicho. - Nikt nie jest. Wszyscy jesteście najsprawniejszymi ludźmi, jakich znam, i jeśli ktoś w ogóle może być bezpieczny w tym królestwie, to ostatecznie jego bezpieczeństwo jest w waszych rękach, nie w moich. Zhai'helleva, przyjaciele.
I wypowiedziawszy te słowa, czym prędzej opuścił ko­mnatę, uciekając przed momentem, kiedy ktoś, łącznie z nim samym, wybuchnie płaczem.

Podstrony