Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Wszystko, czego potrzeba
jeszcze, to wasza zgoda. Zgoda na to, żebyście nie mówili więcej niż należy.
— Jednym słowem: krzywoprzysięstwo?
— Jezu, dziewczyno. Myśl o tym jak o potencjalnej sytuacji. To mogło się wyda-
rzyć.
— Daj spokój, Bobby.
— Co znaczy „daj spokój”? Oferuję ci dni wolne od skandalu przez resztę mojego
życia, czym by ono nie było. Jeżeli uważasz to za krzywoprzysięstwo, wrób mnie. Leję
na to.
Spojrzała na Tony’ego i na Susan.
— Co wy na to?
— Ja? — rzuciła Susan. — Co ja mam do tego?
— Masz powiedzieć, że Raya Marcusa tu nie było — wyjaśniła Ingrid.
— Wyszedł, zanim ty przyjechałaś — dodał Bobby.
Złapała.
— Aha. A potem przyszedł i zastrzelił tego z brodą?
— Właśnie tak — potwierdził Bobby. — Jeśli zapytają, to właśnie widziałaś. Tylko
że... Zaraz, ty go właściwie nie widziałaś. Nie widziałaś też brodacza. Słyszałaś tylko
strzały, kiedy prowadziłem tego z brodą od samochodu.
— I to mam powiedzieć?
— To masz powiedzieć. — Zdawał się być z siebie zadowolony.
Tony zastanawiał się w myślach: „Jeżeli się temu sprzeciwię, zniszczę Bobby’ego
Andesa...” Cisnęły mu się do głowy pytania, jakie postawione będą jemu, jako świad-
kowi.
— Ale on temu zaprzeczy — zauważyła Ingrid.
— Jego zaprzeczenie jest gówno warte. Zaprzeczał już przecież, że wykończył ro-
dzinę Tony’ego.
— A jak sam pójdzie na policję i zgłosi to?
— Nie jest taki głupi.
— Pójdzie na policję i powie, co widział. Wszystko powie, Bobby. O tym, jak go po-
rwałeś, o kajdankach, o tym, jak zabiłeś Lou...
— Nie, nie zrobi tego.
— Skąd wiesz? Na jego miejscu ja bym tak zrobiła.
198
199
— On tak nie zrobi, bo wie, że zaaresztują go za zabicie Lou. On zna mnie i zna
moich przyjaciół, i wie, że wasza trójka będzie świadczyć przeciw niemu. Dlatego nie
pójdzie na policję. Ale gdyby poszedł, tego właśnie się dowie. Dowie się, że nikt mu nie
wierzy.
— To takie cyniczne, Bobby...
— Co jest cyniczne? Nie kłóć się ze mną. Jeżeli to jest cyniczne, daj mi inną alter-
natywę. Powiedz mi, co niecynicznego można zrobić... — Bobby był teraz melodrama-
tyczny, teatralny.
Tony, pełen strachu, błędny i wszystkiemu winny, błąkał się po pustych miejscach
tej historii, którą miał opowiedzieć, szukając pytań.
— Bobby — odezwał się — jeżeli Ray Marcus zabił Lou Batesa, to kiedy stąd wy-
szedł? Dokąd się udał? Jak zdobył broń? Jak tu wrócił?
— Niech pomyślę — zaczął Bobby. — Wyszedł wtedy, kiedy ja wyszedłem.
Zabrałem go do miasta... Tak, zabrałem go do miasta, bo nie chciałem załatwiać spraw
przy Ingrid, tak było. Bóg wie, co on robił potem. Zdobył broń. Wrócił tu stopem. Nie
martw się o to... — Patrzył na nich niczym chory drużynowy. Jakby chciał powiedzieć:
„Rozumiecie teraz? Mogę to tak zostawić? Wszystko już macie poukładane?” — Jasne
wszystko? — rzucił głośno. — Tak to zostawiamy? W porządku. Tak więc przywiozłem
tu Raya. Kiedy zobaczyłem Ingrid, zabrałem go z powrotem. Wy czekaliście. Przyjechała
Susan. Zastanawialiście się, gdzie ja, do diabła, jestem. Po jakimś czasie wróciłem. Gdy
zbliżałem się do domu z Lou, trach! To były dwa strzały. Wybiegliście i zobaczyliście
tego faceta leżącego na ziemi, drugi uciekał. Proste, nie?
Tony pomyślał, jakie to gorzkie stać przeciwko Rayowi Marcusowi po niewłaściwej
stronie prawa.
— Nie martwcie się o Raya — ciągnął swoje Bobby. — On skłonny jest dać się zabić,
stawiając opór przy aresztowaniu. I co? — odwrócił się do Ingrid: — Przestraszyłem
cię?
Nic nie powiedziała.
— Mam robotę do zrobienia i muszę znaleźć na nią jakiś sposób...
Nikt się nie odzywał.
— Kurwa. Co wy jesteście tacy gówniano uczciwi?! Ty też, Tony? Twoja żona
i dziecko zostały zamordowane, a ty siedzisz i dzielisz włos na czworo?
— Bobby, ty zawsze tak pracujesz? — zapytała nagle Ingrid.