..
Oficer wysłuchał obudwu sprawozdań w posępnym milczeniu. Czuł wstręt do tego domu,
jaki siÄ™ ma do starych grobowców. Wszystko mu byÅ‚o jedno: – strzelić miÄ™dzy pÅ‚onÄ…ce oczy
powstańca czy jechać w dalekie lasy. Namyślał się. Kazał okiełznać rumaki, zebrać się i
siadać na koń. Lecz jeszcze wciąż wałęsał się w ganku. Czekał. Pragnął, żeby wróciła piękna
panna. ChciaÅ‚ zrobić jej podarunek – oÅ›wiadczyć z owym Å›miechem wewnÄ™trznym, że skÅ‚ada
w prezencie owego w kadzi. Widział go i nie zabił, nie zabrał ze sobą. Chciał w jej oczach
zobaczyć błysk wdzięczności, iskrę wzruszenia, bladość strachu, róż wstydu, ludzkie
spojrzenie... Nic nie wskazywało na to, żeby nadeszła, a przecie czekał z ufnością znaną tylko
rozkochanym duszom.
Żołnierze od dawien dawna siedzieli na koniach. Wskoczył na swego. Odjechał z
zamkniętymi oczami, z nocą w duszy i z niepojętym krzykiem w tej nocy.
53
9
Nad wieczorem, gdy już oddział dragoński od paru godzin znikł w lasach, panna Salomea
wróciła do domu w towarzystwie Szczepana ze swej kryjówki na górze. Pobiegli obydwoje
do rannego, żeby go z kadzi wyciągnąć i złożyć na posłaniu. Niezwłocznie też udali się nad
rzekę. Ze zwłok Olbromskiego wypłynęło tyle krwi, że cały spłacheć ziemi nią nasiąkł. Panna
Salomea przysiadła nad zabitym. Nie mogła płakać. Człowiek, który wczoraj patrzał na nią
rozumnymi i dobrymi oczyma, jedyny, któremu by zawierzyła, leżał w postaci zeszpeconych
szczątek. Nie rozumiała ani kolei zdarzeń, ani zależności wypadków od głębokich przyczyn,
ani tego straszliwego chaosu, który ją w sobie obracał jak młyńskie koło kropelkę wody. Nie
wiedziała, że i ona sama jest maleńką przyczyną obrotu wielkiego koła. Nie mógł jej tego
wszystkiego wytÅ‚umaczyć ojciec, prosty, wierny żoÅ‚nierz – ani ranny powstaniec, prosty
entuzjasta – ani nikt z ludzi przeciÄ…gajÄ…cych przez ten dom, który siÄ™ staÅ‚ jak sieÅ„ publiczna.
CzuÅ‚a, że jedni rzucili siÄ™ w odmÄ™t walki wskutek zaÅ›lepienia, które nie liczy i nie mierzy –
inni popchniÄ™ci przez bÅ‚Ä™dny rachunek – inni porwani przez wielki sen wolnoÅ›ci albo jej
nadziejÄ… – jeszcze inni z rozkazu, dla mody, idÄ…c w stadzie – inni z tchórzostwa przed opiniÄ….
Ten jeden, wczorajszy gość, wiedział, co cały chaos znaczy, mierzył jego siłę, badał kierunek
i nastawiał go na jakąś, sobie wiadomą drogę. On byłby jej wytłumaczył wszystko, byłby
nauczył, co znaczą zdarzenia, bo mądrość i sprawiedliwość świeciły się w jego oczach jak
gwiazdy w nocy. Lecz oto ten właśnie leżał u jej nóg, z głową rozciętą, z której goły pałasz
wyłupał mózg.
Nie mogła płakać. Dusiła się od czegoś, co zatkało gardziel. Kazała Szczepanowi, żeby
przyniósł rydel i wykopał grób dla tego człowieka. Stary kucharz siedział na zgniłym pieńku
wierzby i żuł skibę żołnierskiego razowca, którą był porzuconą znalazł na stole w kuchni.
Gdy powtarzała rozkaz, jął mruczeć:
– BÄ™dÄ™ ta kopaÅ‚! Nic ino toto noÅ›, dźwigaj, obsÅ‚uguj, brudy jeich wynoÅ›. Tera znowu kop!
– Cicho! Popatrz...
– BÄ™dÄ™ ta na niego patrzaÅ‚!
– Szczepan!
– Chce siÄ™ takiemu gzić, to siÄ™ gzi. Roboty dla nich na Å›wiecie nie ma. A ty mu znowuj dół
kop!
– Cicho – cicho!...
– Dy ja nie wrzeszczÄ™. Nie robiÄ™, co potrza?
– JeÅ›li Szczepan nie chce, to ja mu sama dół wybiorÄ™.
– A no rydel jest, stoi.
Po chwili wstał ze swego pniaka i począł oglądać miejsce na małym wzgóreczku, bliżej
ogrodu. Pchnął rydel nogą w miękką ziemię... Wykreślił nim na murawie miejsce na chłopa.
Plunął w garść i wziął się do kopania jamy. Pracował w milczeniu, z naj zupełniejszą
obojętnością. Przez cały ten czas panna Brynicka siedziała w głowach zmarłego. Nie
spostrzegła, że zza węgłów stodoły, zza drzew wysuwali się gospodarze wiejscy, baby i