Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


Jennifer zadrżała. Ten widok przypomniał jej, jak niebezpieczny
jest fach Phillipa. Czasami udawało jej się o tym zapomnieć, ale nie teraz,
kiedy znowu musiała drżeć o jego życie.
Złowił jej niespokojne spojrzenie i ironicznie uniósł brwi.
- Nie zastrzelę cię przez pomyłkę - mruknął sucho.
- Nie w tym rzecz. - Objęła go ramionami. - Oni nigdy nie odpuszczą,
prawda?
- Po tym, co mi mówiłaś o metalach strategicznych, wcale mnie to
nie dziwi. - Przytulił ją i zaczął głaskać po ramionach. - Połóż się i spróbuj
trochę przespać, o ile zdołasz. Rano wrócimy do domu. Potem tylko parę
tygodni na pustyni, gdzie wszystko sfinalizujemy, i będziemy wolni. Z
dala od niebezpieczeństw.
I już nigdy więcej nie doświadczą takiej nocy jak tamta, pomyślała
Jenny, ale nie odważyła się tego powiedzieć.
Ciemne oczy Huntera szukały jej spojrzenia.
- No idź - ponaglił łagodnie. - Wczoraj ci przyrzekłem, że już nie
będę cię niepokoił.
- Wiem. Po prostu jestem trochę zdenerwowana tym włamaniem, to
wszystko - skłamała.
- Rozumiem - przytaknął, chociaż wiedział, że powody jej niepokoju
Diana Palmer – W blasku słońca
były zupełnie inne.
Patrzył, jak zbiera i układa porozrzucane rzeczy, klnąc w duchu na
myśl, że dotykały ich obce ręce. Pochowała ubrania, zostawiając na
wierzchu tylko nocną koszulę.
Stał w progu i przyglądał się jej z posępną miną.
- Zamierzasz... zamierzasz tak tu stać i obserwować mnie, kiedy
będę się przebierała? - spytała ochryple.
Zacisnął zęby i przez chwilę trwał w milczeniu.
- Gdybym został, nie spędziłabyś dzisiejszej nocy sama - powiedział
w końcu.
Wyszedł i zamknął za sobą drzwi, usiłując nie wyobrażać sobie jej
ciepłego, nagiego ciała tuż za ścianą.
To była długa noc, ale bez nowych incydentów. Rano, kiedy Jennifer
wstała i ubrała się, Hunter szykował się do wyjścia z apartamentu.
- Marlowe czeka w korytarzu - wyjaśnił sucho. - Za trzydzieści
minut wyruszamy na lotnisko.
- Będę gotowa - odparła cicho.
Kiwnął głową i zamknął za sobą drzwi.
Tego samego ranka wrócili do Tulsy. Zaledwie jednak Jenny zdążyła
odetchnąć w swoim domu, znowu siedzieli z Phillipem w samolocie
lecącym do południowej Arizony.
- I znów to samo - mruknęła, gdy jechali na pustynię wypożyczoną
terenówką pełną ekwipunku obozowego.
Zerknął na nią, trzymając w dłoni zapalonego papierosa.
Diana Palmer – W blasku słońca
- Ejże, wcale nie jest tak źle. Tym razem nie będziesz musiała
pracować. Tylko biwakujemy.
- Bez telewizora, bez filmów. Tylko my i garstka agentów wrogiego
wywiadu, zgadza się? - powiedziała w zamyśleniu, usiłując nie okazać
przygnębienia.
- Nie będzie tak źle - zapewnił z lekkim uśmiechem. - Nauczę cię
tropienia, poopowiadam o zwyczajach Apaczów. Damy radę.
- Aha. A przez cały ten czas kule będą nam śmigać koło uszu, a
różne typy będą próbowały nas zabić dla tego złoża, tak?
- Przestań. Nikt nie zamierza cię zabijać. Im zależy na odnalezieniu
rudy molibdenu, nie na trupach.
Żałowała, że jego słowa nie zabrzmiały bardziej pocieszająco.
Rozstawili namiot w tym samym miejscu, w którym poprzednio
spędzili pierwszą noc na pustyni. Było oddalone o dobre dziesięć
kilometrów od potencjalnego złoża, wciąż jednak dostatecznie blisko, by
za pomocą odpowiednich monitorów można było śledzić przebieg badań
sejsmicznych. Eugene okazał się szczwanym lisem - pobrane przez
Jennifer próbki skał już dawno poddane zostały analizie. Chętnie uciekał
się do badań sejsmicznych, kiedy szukał złóż ropy, ale z molibdenem było
całkiem inaczej. Istniały inne metody wykrywania tego pierwiastka, które
mógł wykorzystać.
- Zdenerwowana? - zagadnął Hunter, kiedy rozbijali obóz.
Kiwnęła głową.
- Trochę.
Diana Palmer – W blasku słońca
Rozpalił ognisko i zabrał się za gotowanie, czemu przyglądała się z
jawną fascynacją.
- Czy ty dorastałeś w tych stronach? - spytała nagle.
Przytaknął milcząco.
- Jako chłopak przemierzyłem tę okolicę wszerz i wzdłuż.
Oczywiście w obrębie granic rezerwatu.
- A teraz? - spytała, przyglądając mu się ponad ogniskiem.
Spojrzał na nią zaskoczony. Z twarzą opromienioną blaskiem ognia
nawet w dżinsach i luźnej bawełnianej koszulce wygląda zjawiskowo,
pomyślał.
- A teraz mieszkam w Tulsie.
- Mówiłeś, że kiedyś miałeś konie...?
- Tak. W rezerwacie. Mam tam małe siedlisko. Tamten dom to moje
wytchnienie. Ściślej biorąc, powinienem powiedzieć, że to ziemia mojego
plemienia, gdyż o sprawach własności decyduje rada plemienna. Nie
możemy sprzedawać ziemi bez zgody Biura do Spraw Indian. Długo by
mówić o przyczynach tego stanu rzeczy i wolałbym się w to chwilowo nie
zagłębiać - uciął, widząc, że chciała o coś spytać.
- Dobrze - wycofała się z wdziękiem.
Podał jej talerz potrawki i kubek czarnej kawy. Potem położył na
talerzu parę kromek chleba i patrzył, jak znikają.
- W wieczornym powietrzu jest coś, co zaostrza mi apetyt -
powiedziała z błogim westchnieniem, kiedy talerz był już pusty. - Patrz,
ile gwiazd. Stąd wydają się większe. I tak tu cicho... No, czasem tylko
Diana Palmer – W blasku słońca
zawyje kojot, przejedzie z warkotem terenówka albo hukną strzelby, z
których tutejsi mierzą dla rozrywki do znaków drogowych.
Zerknął na nią z rozbawieniem.
- Poetka z ciebie.
- Wyjątkowa. - Objęła ramionami swoje kolana i wpatrzyła się w
dal.
Hunter patrzył na nią i myślał o innej nocy przy ognisku i o widoku
jej nagich piersi w bladym świetle księżyca. Nagle zerwał się na równe
nogi.
- Pójdę się rozejrzeć. Śmiało możesz się kłaść. To był długi dzień.
- Tak, chyba się położę - odparła zgodnie. Weszła do namiotu i
ułożyła się w śpiworze.
O dziwo, kiedy wrócił, rzeczywiście już spała.
Dni mijały tak wolno, że pod koniec tygodnia Jennifer miała nerwy
w strzępach i ciągle warczała na Huntera. On także nie był w najlepszym