Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Gregorovius widział, jak papieros Magi podnosi się i opada, na przeciąg sekundy jej przedziwnie łagodna twarz zapalała się jak zarzewie, oczy zwrócone ku niemu błyszczały, i znów wszystko zagłębiało się w mroku, w którym stękania i popłakiwania Rocamadou­ra powoli cichły, pozostała tylko płytka czkawka, powtarza­jąca się od czasu do czasu. Zegar wybił jedenastą.
- Nie wróci - powiedziała Maga. - Będzie musiał przyjść po rzeczy, ale to nie ma znaczenia. Skończyło się. Kaputt.
- Zastanawiam się... - zaczął ostrożnie Gregorovius. - Horacio jest taki wrażliwy, z takim trudem porusza się po Paryżu. Wyobraża sobie, że robi to, co chce, że jest wolny, a przecież bez przerwy rozbija się o ściany. Wystarczy zobaczyć go na ulicy. Kiedyś z daleka szedłem za nim...
- Szpicel - powiedziała Maga niemal uprzejmie.
- Powiedzmy... obserwator.
- W rzeczywistości śledził pan mnie, mimo że mnie z nim nie było.
- Niewykluczone, chociaż wtedy nie przyszło mi to do głowy. Po prostu interesuje mnie zachowanie moich znajo­mych, uważam, że to bardziej pasjonujące niż zadania sza­chowe. Na przykład odkryłem, że Wong onanizuje się, a Babs stosuje coś w rodzaju jansenistycznego miłosierdzia: twarz zwrócona do ściany, podczas gdy ręka rzuca za siebie kawałki chleba. W swoim czasie, w Hercegowinie, obser­wowałem moją matkę. Adgalle fascynowała mnie: z uporem chodziła w blond peruce, podczas gdy wiedziałem bez żad­nych wątpliwości, że ma czarne włosy. Poza mną nikt w całym pałacu (zamieszkaliśmy tam po śmierci hrabiego Rosslera) tego nie wiedział. Kiedy ją pytałem (miałem wtedy zaledwie dziesięć lat. Szczęśliwe czasy...), śmiała się i kazała przysięgać, że nigdy nie wyjawię prawdy. Korciła mnie ta prawda, którą miałem zachowywać w sekrecie i która musia­ła być chyba jeszcze piękniejsza niż blond peruka. Peruka była zresztą dziełem sztuki, mama mogła zupełnie swobodnie czesać się w obecności pokojówki i ta nic nie podejrzewała. Ale ja, nie wiem dlaczego, miałem ochotę ukryć się pod kanapą albo za fiołkowymi storami, żeby zobaczyć Adgalle samą: w końcu zdecydowałem się wywiercić dziurkę w ścia­nie biblioteki, która sąsiadowała z jej toaletą. Pracowałem nocą, kiedy oni myśleli, że śpię. I tym sposobem udało mi się podpatrzyć ją, jak zdjęła blond perukę, rozpuściła czarne włosy, w których była zupełnie inna, piękna, a potem zdjęła i tę perukę i ukazała się dosłownie kula bilardowa, coś tak potwornego, że tej nocy zwymiotowałem w poduszkę cały gulasz.
- Pana dzieciństwo brzmi jak wyjątek z Więźnia Zendy - powiedziała zamyślona Maga.
- Świat peruk - odparł Gregorovius. - Zastanawiam się, co by zrobił na moim miejscu Horacio. Właściwie to o nim mieliśmy mówić. Pani chciała mi coś powiedzieć.
- Niepokoi mnie ta czkawka - Maga patrzyła w kierun­ku łóżka Rocamadoura. - To mu się pierwszy raz zdarza.
- Może niestrawność...
- Dlaczego oni tak nalegają, żebym go oddała do szpita­la? Ten doktor o twarzy mrówki dziś znowu się ciskał... Ja nie chcę, on nie byłby z tego zadowolony, a ja i tak robię koło niego wszystko, co potrzeba. Rano była Babs i mówiła, że to nic poważnego. I Horacio także jest tego zdania...
- No co? Wróci Horacio?
- Nie, nie wróci. Łazi gdzieś teraz, szukając Bóg wie czego...
- Niech pani nie płacze, Luisa.
- Wycieram nos. O, już mu przeszła czkawka.
- Niech pani mówi, może to pani ulży.
- Nic nie pamiętam. Nie warto. Chociaż tak, pamiętam. Co tu mówić? Co za dziwaczne imię Adgalle...
- Dziwaczne... I nawet nie wiadomo, czy prawdziwe. Mówiono mi...
- Tak jak te peruki, jasna i czarna.
- Tak jak wszystko - powiedział Gregorovius. - Rze­czywiście przeszła mu czkawka. Teraz powinien spać do rana. Kiedyście się poznali, Horacio i pani?
(134)
25
 
Byłaby wolała, żeby Gregorovius milczał albo żeby opowiadał o Adgalle, pozwalając jej spokojnie palić w ciemnościach, daleko od kształtów pokoju, od płyt, od książek, od tego wszystkiego, co należało zapakować, a co Horacio miał zabrać, gdy znajdzie mieszkanie. Ale nie było szans, nawet gdyby zamilkł na chwilę, czekając, aż ona coś powie, potem znowu by pytał. Zawsze wszyscy musieli ją o coś pytać, tak jakby ich drażniło, że ona wolała śpiewać Mon petit voyou albo rysować coś końcem wypalonej zapałki, albo pieścić najbrudniejsze koty z całej rue du Sommerard, albo karmić Rocamadoura.
- Alors, mon p'tit voyou - zanuciła Maga - la vie, qu'est-ce qu'on s'en fout...

Podstrony