Niektóre runęły, lecz większość wciąż stała i każdy z nich zdobiły groteskowe girlandy trupów. Okazało się, że placu, do którego dochodziła „Piąta Aleja”, oraz odchodzących od niego ulic strzegła armia zmarłych.
- Co to za ludzie? - powtórzył Eddie.
Nie oczekiwał odpowiedzi i Susannah nie udzieliła mu jej... nie musiała. Już wcześniej widywała obrazki ze świata rewolwerowca, ale jeszcze nigdy nie były równie wymowne. Wszystkie poprzednie wizje, takie jak ta w River Crossing, pojawiały się powoli, jak we śnie, ta zaś ukazała się jej w nagłym rozbłysku - jakby w świetle błyskawicy ujrzała twarz groźnego szaleńca.
Głośniki... ciała wisielców... bębny. Zrozumiała, w jaki sposób te fakty łączyły się ze sobą, tak samo jak się domyśliła, że obładowane wozy przejeżdżające przez River Crossing były zaprzężone w osły, a nie muły czy konie.
- Nieważne - powiedziała lekko drżącym głosem. - Mamy znaleźć pociąg. Jak sądzisz, w którą stronę powinniśmy pójść?
Eddie zerknął na ciemniejące niebo i w przemykających po nim chmurach z łatwością dostrzegł ścieżkę Promienia. Znów spojrzał w dół i bez zdziwienia zauważył, że wylotu ulicy biegnącej niemal zgodnie z przebiegiem Promienia strzeże wielki kamienny żółw. Jego gadzi łeb wystawał spod krawędzi granitowej skorupy, a głęboko osadzone ślepia zdawały się patrzeć na nich z zaciekawieniem. Eddie wskazał posąg ruchem głowy i zdobył się na nikły uśmiech.
- Widzisz żółwia o ogromnej skorupie?
Susannah rzuciła okiem na rzeźbę i skinęła głową. Popychając fotel, ruszył przez plac w kierunku ulicy Żółwiowej. Wiszące na słupach zwłoki wydzielały cynamonowy zapach, od którego żołądek podchodził Eddiemu do gardła... Właśnie dlatego, że ta woń wcale nie była obrzydliwa, lecz wręcz przyjemna - korzenny zapach przyprawy, którą dzieciak chętnie posypałby poranną grzankę.
Na szczęście ulica Żółwiowa była dość szeroka, a większość zwisających ze słupów zwłok była prawie zmumifikowana, choć Susannah dostrzegła kilka stosunkowo świeżych: muchy wciąż obsiadały poczerniałą skórę napuchniętych twarzy, a robaki wiły się w gnijących oczodołach.
Pod każdym słupem leżały białe zaspy kości.
- Musiały ich być tysiące - powiedział Eddie. - Mężczyzn, kobiet i dzieci.
- Tak. - Własny głos wydał się Susannah odległy i głuchy. - Mieli mnóstwo czasu. I wykorzystali go, żeby zabijać się nawzajem.
- Pokażcie się, pieprzone mądre elfy! - rzekł Eddie i parsknął śmiechem, który podejrzanie przypominał szloch.
Miał wrażenie, że w końcu zaczyna rozumieć, co naprawdę oznacza to niewinne sformułowanie, że „świat poszedł naprzód”. Jaki ogrom zła zawiera się w tym stwierdzeniu.
I jaka głębia.
„Te głośniki ustawiono tu w czasie wojny” - rozmyślała Susannah. „To oczywiste. Jeden Bóg wie, jakiej wojny i jak dawno temu, ale na pewno stoją tu nie od dziś. Władcy Ludu wykorzystywali je do wygłaszania komunikatów z jakiegoś bezpiecznego punktu dowodzenia - bunkra takiego jak ten, w którym Hitler i jego sztab schronili się pod koniec drugiej wojny światowej.”
Słyszała stanowczy głos płynący z tych głośników - słyszała go równie wyraźnie jak skrzypienie kół wozów przejeżdżających przez River Crossing i trzask batów nad grzbietami ciągnących je osłów.
„Punkty wydawania racji żywnościowych A i D będą dziś nieczynne. Z kartkami należy udawać się do punktów B, C, E i F.”
„Dziewiąty, dziesiąty i dwunasty oddział milicji zgłosi się na swoje posterunki wzdłuż brzegu rzeki.”
„Między ósmą o dziesiątą rano można się spodziewać bombardowań z powietrza. Wszystkie osoby cywilne powinny zgłosić się do wyznaczonych schronów. Należy zabrać maski przeciwgazowe. Powtarzam, zabrać maski przeciwgazowe.”
Komunikaty, tak... oraz starannie dobrane wiadomości - propagandowa, wojskowa wersja tego, co George Orwell nazywał nowomową. A między biuletynami informacyjnymi i komunikatami... marsze i nawoływania do uczczenia pamięci poległych przez wysyłanie kolejnych ofiar w nienasyconą paszczę molocha wojny.