Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


7
CYPEL WE MGLE
I
Kościół Wszystkich Świętych w Toynton okazał się nieciekawą rekonstrukcją budowli pochodzącej z wcześniejszego okresu. Cmen­tarz przykościelny stanowił trójkątny skrawek bujnego zachwasz­czonego trawnika między zachodnią ścianą, drogą i rzędem posępnych zabudowań. Grób Victora Holroyda był prostokątnym kopcem ob­łożonym kwadratami darni. Obok znajdował się prosty drewniany krzyż, który wskazywał miejsce spoczynku prochów ojca Baddeleya. Grace Willison miała zostać pochowana w pobliżu. Wszyscy z Folwar­ku Toynton uczestniczyli w pogrzebie, z wyjątkiem Helen Rainer, opiekującej się Georgiem Allanem, oraz Maggie Hewson, której nieobecność i tak nikogo nie zaskoczyła. Dalgliesh natomiast zdzi­wił się, gdy po przybyciu na miejsce zauważył mercedesa Juliusa zaparkowanego przy bramie cmentarnej koło autokaru z Folwarku Toynton.
Sam cmentarz był ciasny, a ścieżka pomiędzy nagrobkami wąska i zarośnięta, więc dotarcie do grobu z trzema wózkami inwalidzkimi zajęło trochę czasu.
Miejscowy ksiądz przebywał właśnie na zaległym urlopie, a jego zastępca nie wiedział widocznie nic o Folwarku Toynton. Był bardzo zaskoczony, gdy zobaczył czterech żałobników odzianych w brązowe zakonne habity. Zapytał, czy są anglikańskimi franciszkanami, na co Jennie Pegram zareagowała nerwowym chichotem. Odpowiedź Ansteya, której Dalgliesh nie dosłyszał, najwidoczniej nie rozproszyła wątpliwości księdza, gdyż zaintrygowany i nieco zbity z tropu, szybko odprawił nabożeństwo, jakby pragnąc czym prędzej uwolnić cmentarz od groźby skalania go przez oszustów. Za radą Wilfreda zebrani zaśpiewali ulubiony hymn Grace, “O Święte Anioły czyste". Zdaniem Dalgliesha pieśń ta absolutnie nie nadawała się do amatorskiego wykonania bez akompaniamentu. Niepewne i niezgrane głosy niknęły w rześkim jesiennym powietrzu.
Nie było żadnych kwiatów. Ich brak, intensywny zapach świeżo wykopanej ziemi, łagodny blask jesiennego słońca, wszechobecna woń palonego drewna oraz świadomość obecności niewidocznych, acz natarczywych oczu zerkających zza żywopłotu - wszystko to przy­woływało boleśnie wspomnienie innego pogrzebu.
Miał czternaście lat i spędzał wakacje w domu. Jego rodzice przebywali we Włoszech, a ojciec Baddeley odpowiadał za miejscową parafię. Syn tamtejszego rolnika - nieśmiały, delikatny, nad miarę sumienny osiemnastolatek - przyjechał do domu na pierwszy w tym semestrze weekend wolny od zajęć uniwersyteckich, wziął broń ojca, zastrzelił oboje rodziców, piętnastoletnią siostrę i wreszcie siebie. Byli religijną rodziną, a on kochającym synem. Dla młodego Dalgliesha, który był akurat w tym wieku, kiedy chłopcy przeżywają pierwsze miłości, wydarzenie to w swej okropności przyćmiło wszystkie inne. Zagadkowa i przerażająca tragedia początkowo oszołomiła całą wioskę. Lecz smutek szybko ustąpił miejsca fali gniewu, goryczy i obrzydze­nia. Nikt nie chciał pozwolić na pochowanie chłopca w poświęconej ziemi, ale ojciec Baddeley uparcie utrzymywał, że cała rodzina powinna spocząć w jednym grobie. Ludziom się to nie spodobało. Pogrzeb, zbojkotowany przez całą wieś, odbył się właśnie w taki dzień. Rodzina nie miała bliskich krewnych. Obecni więc byli tylko ojciec Raddeley, kościelny oraz Adam Dalgliesh. Czternastolatek, zastygły w niezrozumiałym żalu, koncentrował się na modlitwach, usiłując wyrwać z kontekstu nieznośnie bolesne słowa, próbując widzieć w nich tylko czarne, nic nie znaczące symbole w modlitewniku, pragnąc wypowiadać je nad tym otwartym grobem z pewnością siebie czy niiwet nonszalancją. Teraz, kiedy nieznajomy ksiądz uniósł rękę, by wygłosić końcowe błogosławieństwo nad ciałem Grace Willison, Dulgliesh ujrzał zamiast niego wątłą wyprostowaną sylwetkę ojca Baddeleya z rozwichrzonymi włosami. Gdy na trumnę spadły pierwsze grudki ziemi, odwrócił głowę. Czuł się jak zdrajca. Wspomnienie tamtego wydarzenia, gdy ojciec Baddeley nie na próżno obdarzył go zaufaniem, wzmagało jedynie jego nieznośne poczucie porażki.
Prawdopodobnie dlatego zareagował opryskliwie, kiedy podszedł do niego Wilfred i oznajmił:
- Jedziemy na obiad. Zebranie rodzinne rozpocznie się o drugiej trzydzieści, a następne około czwartej. Czy na pewno nie może nam pan pomóc?
Dalgliesh otworzył drzwiczki samochodu.
- A niby z jakiej racji miałbym to robić? - Wilfred odwrócił się; chociaż raz wyglądał na zakłopotanego. Dalgliesh usłyszał niski śmiech Juliusa.
- Zabawny człowiek! I tak wszyscy wiemy, że nie organizowałby żadnego spotkania rodzinnego, gdyby nie był przekonany, iż domo­wnicy zastosują się do jego decyzji. Jakie ma pan plany na resztę dnia?
Dalgliesh odparł, że jeszcze nie wie. W rzeczywistości postanowił wybrać się na spacer skalistą ścieżką do Weymouth i z powrotem. Chciał w ten sposób przemóc wstręt do samego siebie. Nie miał jednak ochoty na towarzystwo Juliusa.

Podstrony