Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Zagapiona w resztki żaru i biegających po dogasającym papierze iskier, zdołała pomyśleć kawałek dalej. Nie tylko Karola musi brać pod uwagę, ale także i siebie, jeszcze by tego brakowało, żeby jej nissan został po tej stronie, bez żadnej szansy na wyjazd. Jak miałaby się poruszać po mieście, piecho­tą? Autobusem? A zakupy same by przyszły? Z taksó­wkami miałaby mnóstwo kłopotów, na godziny mu­siałaby je wynajmować!
Dreszcz zgrozy przeleciał jej po plecach. Oczywiście, oba samochody muszą pozostać na zewnątrz ogrodzenia, a garaż niech diabli biorą,
Chwila właściwie była idealnie odpowiednia dla tych wszystkich machinacji i Malwina już zerwała się z fotela, ale przyszło jej do głowy, że jednak nie. Zobaczy ją Helenka. Cholera, czy ta Helenka nie mogłaby dzisiaj iść do córki? Justynka była nieszkodliwa, jej okna wychodziły na ogród, ale Helenka tak z kuchni, jak i ze swojego pokoju miała doskonały widok na cały front. Nie wolno było dopuścić, żeby nabrała jakichś podejrzeń!
Niemożność przystąpienia do działań dywersyj­nych sprawiła, iż Malwina przypomniała sobie o te­lefonie za kwadrans i znów zamknęła się w gabine­cie.
Nasz klient, nasz pan. Wszystkie jej życzenia zo­stały uwzględnione i niewątpliwie zaksięgowane dla wystawienia rachunku, ale to Malwiny w tym mo­mencie nie interesowało. Chciwie zapisała numer, podany przez szefa agencji i wykorzystała go od razu. W słuchawce odezwał się jakiś facet, który z wielką uprzejmością wyraził zgodę na spotkanie dziś jesz­cze, mniej więcej za półtorej godziny, kiedy już skoń­czy służbę i przekaże delikwenta zmiennikowi. Gdzie ma się znaleźć?
Pytanie było zgoła okropne. Malwina nic nie ob­myśliła, do domu przecież zaprosić go nie mogła, w najbliższych restauracjach i kawiarniach była ra­czej znana, temu jakiemuś pokazywać się wcale nie chciała. Przez chwilę czuła straszny zamęt w głowie, z zamętu wyłonił się pomysł dość upiorny. Cmen­tarz! Nie, nie w środku, cóż znowu, parking obok cmentarza przy Wałbrzyskiej. O tej porze nikt się na cmentarze nie pcha, powinno tam być pusto.
Konrad Grzesicki w ostatniej chwili przypomniał sobie, że nie ma prawa jej znać.
- A, przepraszam, czym pani będzie? Żebym się nie zwrócił do kogoś innego...
- Ciemnoczerwony nissan - odparła Malwina z ulgą. - I będę w nim siedziała z nogami na ze­wnątrz.
No owszem, jako znak rozpoznawczy pozycja mo­gła służyć. Wymyśliła ją w kolejnym błysku na­tchnienia, nogi będzie miała na zewnątrz, a głowę wewnątrz, zatrzyma się tak, żeby w samochodzie było ciemno, jej twarzy facet nie zobaczy. Pojedzie tam za pół godziny.
Konrad z kolei wcale nie chciał, żeby Malwina oglądała jego samochód. Był to wprawdzie samochód agencji, jeden z kilku służących celom służbowym, ale im mniej było wiadomo o sposobach działania firmy, tym lepiej. Nie wiadomo, kto, kiedy i gdzie może taki wóz zobaczyć i jaką głupotę chlapnąć.
Znalazł się pod murem służewieckiego cmentarza pięć minut wcześniej niż Malwina i bez żadnych prze­szkód obejrzał sobie jej osobliwe manewry, zmierza­jące do uzyskania tej widno-ciemnej lokalizacji. Od­czekał, aż wystawiła nogi na zewnątrz, co nie było zbyt łatwe, przestrzeń bowiem pomiędzy kierownicą a oparciem fotela nie pasowała do rozmiarów Malwiny, a odsunięcie fotela dalej nie przyszło jej do głowy. Złośliwość losu zapewne sprawiła, że w tym akurat okresie swego życia Malwina prezentowała zidioce­nie rekordowe.
Pierwszy raz w życiu miała rozmawiać z detek­tywem, w dodatku przez samą siebie zatrudnionym, i wszystko w środku trzęsło się jej z przejęcia. Po­nadto pierwszy raz mogła dowiedzieć się czegoś pe­wnego o Karolu!
Rychło okazało się, iż konwersacja w pozycji no­gami na zewnątrz z facetem, stojącym obok samo­chodu, jest w ogóle niemożliwa. Nie widzi go, widzi jego spodnie, na diabła jej spodnie?! Nie da się roz­mawiać z niewidzialnym, musiałaby wystawić gło­wę i podnieść twarz, to coś dokładnie odwrotnego niż chciała!
- Niech pan wsiądzie - zażądała gniewnie z nie­zamierzonym sieknięciem, bo równocześnie zaczęła odwracać się ku kierownicy, co nadmiar figury zde­cydowanie utrudniał.
Konrad wsiadł. Jedno Malwinie udało się osiągnąć, mianowicie układ światła i cienia. Latarnia z drugiej strony ulicy świeciła za jej głową, zatem ona twarz faceta jako tako widziała, a on jej nie. Podniosło ją to na duchu.
- Co tam się działo z moim mężem, bo jakiś kretyn przez telefon bredził o napadzie? - powie­działa bez wstępów.
- Życzy pani sobie wszystko po kolei czy tylko tę scenę? - spytał Konrad z rewerencją.
- Wszystko po kolei.
- Proszę uprzejmie...
Zrelacjonował jej dzień pracy Karola i opisał wyda­rzenie w restauracji. Malwina słuchała w skupieniu.
- Czarny kawior czy czerwony? - spytała rze­czowo.
- Czarny.
- Oczywiście... - zaczęła z irytacją i ugryzła się w język. Oczywiście, Karol się żywi kawiorem po Victoriach, a jej wymawia rozrzutność i skąpi pie­niędzy, obrzydliwe, ale mówić tego nie należało. Nie dokończyła uwagi.
- I gdzie on teraz jest?