— Jakże ci w nim do twarzy. Dopiero teraz twoje szlachetne rysy ujawniają się w całej pełni. Skoro tylko przestaniesz być moim sługą, musisz sobie sprawić futrzane okrycie, a przynajmniej szlafrok.
I znowu zaczęła mnie głaskać, pieścić i całować; wreszcie pociągnęła mnie ku sobie na dywan.
— Podoba ci się, jak sądzę, mój płaszcz. Oddaj mi go żywo, żywo, gdyż inaczej stracę urok i moc, która cię do mnie przykuwa.
Odłożyłem płaszcz. Wanda zarzuciła go sobie na ramiona.
— Tak namalował swoją boginię Tycjan... Ale dosyć już żartów. Nie miej tak nieszczęśliwej miny, bo mnie to źle usposabia. Jesteś moim sługą tylko wobec ludzi, zresztą nie podpisałeś jeszcze umowy i jesteś wolny, możesz mnie w każdej chwili pożegnać. Rolę swoją odegrałeś wybornie, naprawdę byłam zachwycona. Czy jednak nie za wiele ci już tego, czy nie znienawidziłeś mnie jeszcze? No, mów, rozkazuję ci!
— Muszę to wyznać, Wando?
— Bezwarunkowo.
— A jeżeli będziesz się mścić? — odrzekłem. — Zakochany jestem w tobie bez granic i uczucia moje będą się potęgowały tym silniej, im więcej będziesz dla mnie okrutna i sroga.
I rzuciłem się ku niej, oszołomiony szczęściem porwałem ją w ramiona.
— A zatem możesz mnie tak kochać tylko w tym czasie, kiedy jestem dla ciebie surowa i sroga — odpowiedziała na to, marszcząc brwi. — Idź już. Nudzisz mnie... No idź, nie słyszysz?
I wymierzyła mi taki policzek, aż mi świeczki w oczach stanęły.
— Pomóż mi naciągnąć płaszcz.
Usługiwałem jej, jak mogłem najlepiej. — Co za niezdara — mruczała, dając mi szczutka w nos. Czułem, że się przeobraziłem w zupełności.
— Wyrządziłam ci może krzywdę?
— Ależ bynajmniej.
— No, mógłbyś spróbować skarżyć się na mnie. Miałbyś się z pyszna. A teraz pocałuj mnie...
I znowu przywarliśmy do siebie i złączyły się nasze usta w płomiennym pocałunku. Zdawało mi się zupełnie serio, że jestem w uścisku rozjuszonej niedźwiedzicy, która łechce mnie miękkim puchem swojego futra i równocześnie zapuszcza pazury w moje ciało aż do krwi. Ale uwolniła mnie wreszcie. Ze zwieszoną głową szedłem po schodach do swojej nory, rozmyślając nad arcykomicznością życia i bezdenną swoją głupotą.
— O tak — pomyślałem — przed chwilą przyciskałem do piersi najpiękniejszą w świecie kobietę, a teraz muszę spać jak Chińczyk w norze. Doprawdy, warto się zastanowić nad tym wszystkim. Chińczycy nie wierzą w płomienne piekło, lecz wyobrażają sobie, że piekło to kraina wiecznego mrozu i że sroższe tam męczarnie. Prawdopodobnie założyciele religii chińskiej mieszkali w nieopalanych norach, jak ja obecnie.
* * *
Miałem dzisiejszej nocy bardzo przykry sen. Zdawało mi się, że ktoś popędził mnie w bezkresną krainę lodów, w której zbłądziłem i kostniejąc wydobywałem z siebie resztki sił, by znaleźć drogę. Nagle pojawił się przede mną, zaszyty cały w skórę, Eskimos, z twarzą podobną do tutejszego garsona i zaprowadził mnie do tego pokoiku, gdzie mi kazano obecnie mieszkać.
— Czego pan tu szuka? — pytał mnie — tu jest biegun północny...
Nieznośny Eskimos znikł, jakby się zapadł pod śnieg, natomiast ujrzałem, pędzącą ku mnie na saneczkach zaprzężonych w reny, Wandę. Cała ubrana w gronostaje, rzuciła się ku mnie z zamiarem rozszarpania. Przypatrzyłem się jej bliżej. To nie była ona, lecz niedźwiedzica polarna. Ostre swoje pazury wpiła w moje ciało jak sęp w swą ofiarę. Widzę strugi krwi na śnieżnej bieli... Począłem krzyczeć głośno o pomoc, podczas gdy ona śmiała się szatańsko. ·
Zbudziłem się. Czoło miałem pokryte zimnymi kroplami potu.
* * *
Udałem się wczesnym rankiem pod drzwi swej pani; gdy garson przyniósł kawę, odebrałem mu ją i zaniosłem do pokoju. Wanda kończyła właśnie toaletę i wyglądała wspaniale, świeża i zarumieniona. Powitała mnie miłym uśmiechem, a gdy się chciałem oddalić, zatrzymała mnie.
— Niech Grzegorz zje prędko śniadanie — odezwała się — pójdziemy zaraz szukać mieszkania, bo niepodobna nam mieszkać w hotelu i krępować się tak nieznośnie. Jeżeli bowiem rozmawiam z tobą nieco dłużej, to mogą podejrzewać, że Rosjanka utrzymuje stosunki miłosne ze swoim lokajem.