Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


Keek nie był głupcem.
— Na takiej wysokości i przy takiej mocy będzie słyszalny we wszystkich miejscach na
całej planecie! — stwierdził.
— A jak myślisz, o czym opowie swoim słuchaczom? — zapytał niewinnie Han. — Może
o najnowszych poczynaniach Nowego Reżimu? Mnie to w najmniejszym stopniu nie
dotyczy, ale ostrzegałem cię, że konfrontacja ze mną będzie poważnym błędem. Na
twoim miejscu pomyślałbym o wcześniejszej emeryturze.
Chewbacca gestem nakazał inspektorowi opuszczenie rampy. Han zasunął właz.
— A propos — rzekł do Bolluxa. — Dzięki za podsunięcie mi rulonu podczas walki.
— Nie ma za co, kapitanie. Przecież inspektor sam powiedział, że to dla pana — odparł
robot z właściwą sobie skromnością. — Ale mogą być reperkusje...
— Jakiego rodzaju? — zapytał Han.
— Destabilizacja rządu planetarnego spowodowana próbą zajęcia naszego statku!
13 @
Han Solo i utracona fortuna
— Jeszcze nas popamiętają! — rzekł groźnie Han.
ROZDZIAŁ III
Han wyszedł z budynku i natychmiast oślepiło go jaskrawe, popołudniowe słońce planety
Rudrig. W wewnętrznej kieszeni jego kamizelki bezpiecznie spoczywał plik dopiero co
otrzymanych banknotów. Wokół pilota rozciągały się strzeliste wieże, kopuły i dachy
wieńczące budynki uniwersyteckie w tej części miasta, które malowniczo współgrały z
klombami kwiatów, ozdobnymi krzewami i purpurowymi trawnikami.
Uniwersytet zajmował prawie całą planetę. Po całym globie rozrzucone były olbrzymie
akademiki i centra naukowe, tereny rekreacyjne i laboratoria. Studenci z całego obszaru
Tion Hegemony mieli obowiązek przybycia na Rudrig, jeżeli zamierzali otrzymać
wszechstronne wykształcenie. Według Hana, centralizacja w szkolnictwie nie stanowiła
najlepszej metody kształcenia, jednak była charakterystyczna dla tej części galaktyki.
Przez chwilę obojętnie przypatrywał się przechodniom, dostrzegając wśród przelewającego
się tłumu przedstawicieli różnych gatunków, dyskutujących między sobą, lub dokądś
spieszących. Przeszedłszy pomiędzy toczącymi się robotami, pojazdami transportowymi
oraz niewielkimi platformami towarowymi, Han zajął miejsce w pasażerskiej kolejce
linowej. W chwilę później unosił się już wraz z innymi pasażerami ponad olbrzymimi
salami wykładowymi, aulami, teatrami, budynkami administracyjnymi i wieloma innymi
gmachami, których przeznaczenia nawet nie starał się odgadywać.
Odczytując nazwy kolejnych przystanków, wyświetlane na tablicy informacyjnej, i
porównując je z planem miasta, usiłował się zorientować, gdzie się w tej chwili znajduje.
Wreszcie, na przystanku znajdującym się tuż przy centrum rekreacyjnym, opuścił
kolejkę. Nie zdążył jeszcze ruszyć w dalszą drogę, gdy usłyszał donośny głos:
— Hej tam, Spryciarzu!
Han od lat nie słyszał tego przezwiska. Obracając się, ledwo dostrzegalnym ruchem
wsunął prawą dłoń pod kamizelkę. Chociaż noszenie broni było na tej planecie surowo
zakazane, świadomie złamał to prawo. Kabura, podwieszona na specjalnych szelkach,
ukryta była pod lewą pachą pilota i dodatkowo osłoniętą kamizelką.
— Badure! — dłoń Hana wysunęła się spod kamizelki i uścisnęła prawicę starego
mężczyzny. — Co tutaj porabiasz?! — wykrzyknął Han.
Badure był wysokim mężczyzną, z dużą, pokrytą siwymi włosami głową i wypukłym
brzuszkiem, wyraźnie rysującym się nad paskiem od spodni. Był o pół głowy wyższy od
Hana, a uścisk jego dłoni sprawił, że Han lekko skrzywił się z bólu.
— Szukam cię, synu! — odparł szczerze Badure. — Naprawdę dobrze wyglądasz,
chłopcze, wyśmienicie! A jak tam Chewie? Szukam was, odkąd w porcie powiedziano mi,
że Wookie wynajął powóz naziemny.
Badure-Trooper był starym, wypróbowanym przyjacielem Hana. Pilot już na pierwszy
rzut oka zorientował się, że staremu przyjacielowi nie powodzi się chyba nadzwyczajnie.
Solo udawał, że nie dostrzega spłowiałej, roboczej tuniki Badury, jego powypychanych
spodni i prawie dziurawych butów. O dawnej świetności Troopera świadczyły jedynie