Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


— Oczywiście, panie Śmierć, sir! Jużzaniechałempanie! — odparł szybciutko Maurycy. — Bezproblemupanie.
NIE WIDZIAŁEM CIĘ OSTATNIMI CZASY, MAURYCY.
— Nie, sir — odparł nieco swobodniej Maurycy. — Byłem bardzo ostrożny, sir. Rozglądałem się na obie strony, zanim przeszedłem przez jezdnię i w ogóle.
ILE CI JESZCZE ZOSTAŁO?
— Sześć, sir. Sześć. Bardzo zdecydowanie sześć żyć, sir.
Śmierć wyglądał na zdziwionego.
PRZECIEŻ W ZESZŁYM TYGODNIU PRZEJECHAŁA CIĘ CIĘŻARÓWKA.
— Ledwie mnie musnęła. Udało mi się zwiać bez większej szkody, sir.
NAPRAWDĘ?
— Oj...
TO BY OZNACZAŁO, ŻE ZOSTAŁO CI PIĘĆ ŻYĆ, MAURYCY DO DZIŚ. ZACZYNAŁEŚ Z DZIEWIĘCIOMA.
— Zgoda, sir. W porządku. — Maurycy przełknął ślinę. Przecież nie mógł nie spróbować. — Więc powiedzmy, że zostały mi trzy, dobrze?
TRZY? PRZYSZEDŁEM, ŻEBY CI ZABRAĆ TYLKO JEDNO. NIE MOŻESZ STRACIĆ WIĘCEJ NIŻ JEDNO ŻYCIE ZA JEDNYM RAZEM, NAWET JEŚLI JESTEŚ KOTEM. WIĘC ZOSTAJĄ CI CZTERY.
— Ale ja chcę, żeby pan zabrał dwa — pospiesznie rzekł Maurycy. — Dwa moje i rezygnujesz z niego.
I Śmierć, i Maurycy patrzyli na Niebezpiecznego Groszka, wokół którego zgromadziło się kilka innych szczurów.
JESTEŚ PEWIEN? — zapytał Śmierć. TO JEST SZCZUR.
— Oczywiście, sir. Dlatego to wszystko stało się tak skomplikowane.
NIE MOŻESZ WYJAŚNIĆ?
— No właśnie. Nie wiem dlaczego, sir. Wszystko się poplątało.
TO BARDZO NIEPODOBNE DO TAKIEGO KOTA JAK TY, MAURYCY. JESTEM ZADZIWIONY.
— Właściwie ja też. Można powiedzieć, że jestem w szoku, sir. Chciałbym tylko, by nikt się o tym nie dowiedział.
Śmierć opuścił Maurycego na podłogę, tuż koło jego ciała.
NIE POZOSTAWIASZ MI WIELKIEGO WYBORU. SUMA SIĘ ZGADZA, NAWET JEŚLI JEST TO ZADZIWIAJĄCE. PRZYSZLIŚMY PO DWA I DWA ZABIERZEMY... RÓWNOWAGA JEST ZACHOWANA.
— Czy mogę zadać pytanie? — zapytał Maurycy, gdy Śmierć odwracał się, by odejść.
MOŻESZ NIE OTRZYMAĆ ODPOWIEDZI.
— Czy jest, być może, jakiś Wielki Kot w Niebie?
ZNOWU ZADZIWIASZ MNIE, MAURYCY. OCZYWIŚCIE, ŻE NIE MA KOTA BOGA. TO ZBYT PRZYPOMINAŁOBY... PRACĘ.
Maurycy skinął łebkiem. Warto być kotem. Nie tylko masz dziewięć żyć, ale i teologia jest dużo prostsza.
— Zapomnę o tym, prawda? — zapytał jeszcze. — Inaczej to byłoby zbyt krępujące.
OCZYWIŚCIE, ŻE ZAPOMNISZ, MAURYCY
Świat nabrał kolorów. Maurycy poczuł, że Keith go głaszcze. Każdy kawałeczek Maurycego bolał go i mu dokuczał. Jak futro może boleć? I łapki wołały o pomstę do Maurycego, jedno oko zamieniło się w kawałek lodu, za to w płucach szalał ogień.
— Myśleliśmy, że nie żyjesz! — powiedział Keith. — Malicia miała zamiar wyprawić ci pogrzeb w kącie ogrodu. Podobno ma już czarny welon.
— W tej torbie na przygody?
— Oczywiście — odparła Malicia. — Wyobraźmy sobie, że wylądowalibyśmy na tratwie płynącej rzeką pełnych krwiożerczych...
— Tak, tak, dzięki — wymruczał Maurycy.
Śmierdziało spalenizną, dymem i brudną parą.
— Nic ci nie jest? — Keith wyglądał na zatroskanego. — Stałeś się czarnym kotem, który przynosi szczęście!
— Cha, cha, jasne, cha, cha — zaśmiał się ponuro Maurycy. Podniósł się na łapki. Każde drgnienie wywoływało ból. — Czy z małym szczurkiem wszystko w porządku? — zapytał, próbując rozejrzeć się dookoła.
— Wyglądał tak samo nieżywo jak ty, ale kiedy go nieśli, wykasłał mnóstwo błota. Nie jest z nim najlepiej, ale lepiej niż było.
— Wszystko dobre, co się dobrze... — zaczął Maurycy i nagle skrzywił się z bólu. — Nie mogę obrócić głowy — powiedział.
— Bo jesteś cały pokąsany przez szczury. — Jak wygląda mój ogon?
— Prawie cały jest na miejscu.
— Świetnie. Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Przygoda zakończona, czas na herbatkę i słodkie bułeczki, jak mawiają miłe dziewczynki.
— Nie — sprzeciwił się Keith. — Wciąż grozi nam zaklinacz.
— Nie mogą mu po prostu dać dolara za fatygę i odesłać z powrotem?

Podstrony