Nie moŜesz dać mi tego, czego pragnę.
Prawie odepchnął ją od siebie; zachwiała się, ale utrzymała równowagę.
— On teŜ ci tego nie da! — zawołał Aubrey. — Wolisz być nieszczęśliwą kobietą z
Glyrendenem, czy zadowoloną ze mną?
Z uporem pokręciła głową.
— Nadzieja była pierwszym ludzkim uczuciem, jakie poznałam — rzekła. — Przy nim mam nadzieję. Przy tobie miałabym tylko miłość. To nie wystarczy.
Zamknął oczy. Nagle poczuł się wyczerpany.
— Ja mam miłość, lecz nie mam nadziei — powiedział. — Nie wiem, co jest gorsze.
Podeszła do niego na tyle blisko, Ŝeby go dotknąć, a on znów otworzył oczy i spojrzał
na nią. Na twarzy miała nieśmiały, łagodny uśmiech.
— Proszę — powiedziała. — Nie chcę z tobą walczyć. Nie chcę być zła na ciebie — ani
Ŝebyś ty się na mnie złościł. Bądźmy... bądźmy tacy jak przedtem.
Nie wiedziała, jak wyrazić Ŝal czy lęk; nawet nie wiedziała, Ŝe boi się go utracić.
Aubrey patrzył na nią, zastanawiając się, czego jeszcze miała się nauczyć, bezwiednie, wbrew jej woli.
— A więc chcesz, Ŝebym został? — zapytał powoli. — Jeśli mam tylko uczynić twoje Ŝycie
mniej znośnym, to odejdę od razu.
— Nie — odparta pospiesznie. — Uczynisz je trudniejszym, ale nie gorszym. Ja nie... nie
jestem pewna, czy zdołałabym teraz przetrwać bez ciebie.
— Nie potrafię przestać cię kochać — ostrzegł. — JeŜeli pozwalasz mi zostać pod takim
warunkiem, to będę musiał odejść.
Lilith znów zarumieniła się, ale potrząsnęła głową.
— Nie będę próbowała cię zmienić, jeŜeli ty nie będziesz starał się zmienić mnie —
powiedziała. — Proszę, zostań.
Chciał znów ją pocałować, choćby w rękę, lecz zamiast tego złoŜył jej głęboki,
dworny ukłon.
— Zostanę — powiedział.
Nie wypuszczając jej palców, poprowadził ją drogą; trzymając się za ręce zaczęli długi
marsz z powrotem do domu Glyrendena. Jednak Aubrey pomyślał, Ŝe przed chwilą skłamali
oboje, chociaŜ Ŝadne nie przyznałoby się do tego. On wiedział, co to nadzieja, a ona
wiedziała, co to miłość.
Kiedy wrócili, Glyrenden był w domu, ale zdawał się nie zauwaŜać, Ŝe jego Ŝona i
uczeń zniknęli na jakiś czas. Siedział w kuchni, na jednym z solidnych drewnianych krzeseł, a na sąsiednim przycupnęła bojaźliwie Ewa. Orion, skulony w kącie, obserwował ich oboje ze
zwykłą, napiętą uwagą. Arachne, kręcąc się między stołem a stolikiem, na którym
przygotowywała kolację, co chwilę rzucała im ukradkowe spojrzenia i mamrotała zawzięcie
pod nosem.
Glyrenden nie zwracał uwagi na nikogo prócz Ewy. — Ach, moja piękna — rozpływał
się, gładząc jej miękkie włosy. — JakŜe mi cię brakowało! Jak bardzo chciałem, Ŝebyś
pojechała ze mną. Jeszcze nie jesteś gotowa na towarzystwo wielkich ludzi, ale juŜ niedługo.
Wkrótce będziesz jeździć ze mną wszędzie, dokąd pojadę.
Ewa spoglądała na niego wielkimi piwnymi oczami, a na jej twarzy rozpacz mieszała
się z błaganiem. DrŜała pod jego dotknięciem i nic nie mówiła.
Aubrey tak długo stał w progu, Ŝe Lilith musiała przecisnąć się obok niego, Ŝeby
wejść. Zajęła swoje stałe miejsce przy stole, spojrzała na męŜa i odwróciła wzrok. Nie
patrzyła na Aubreya.
A on nadal stał w drzwiach, nie mogąc się ruszyć, nie mogąc wejść do kuchni. Jak
długo jeszcze mam to znosić? — myślał. I co mogę zrobić?
Glyrenden był w domu dopiero od dwóch dni — a przez ten czas prawie się nie
odzywali, mało co jedli i niemal nie oddychali
—kiedy do frontowych drzwi zapukał posłaniec. Właśnie siedzieli wtedy przy śniadaniu,
kiedy usłyszeli jazgotliwe dźwięki zardzewiałych dzwonków.
Glyrenden karmił Ewę płatkami słodzonymi miodem i zmarszczył brwi na to
nieoczekiwane zakłócenie spokoju.
— Kto to moŜe być? — zapytał. — Nie spodziewam się gości.
Aubrey natychmiast skorzystał z okazji, by opuścić kuchnię.
— Mam sprawdzić? — zaproponował, wstając z krzesła. Glyrenden zezwolił łaskawym
skinieniem ręki.
Aubrey pospieszył zakurzonym przedsionkiem, otworzył cięŜkie drzwi i z niechęcią
spojrzał na Royela Stephanisa.
— Jest tu jej mąŜ — rzucił mu na powitanie. — Lepiej natychmiast ruszaj w swoją stronę.
Tak jak poprzednio, młody szlachcic wślizgnął się za próg, zanim Aubrey zdąŜył go
zatrzymać.
— Przybyłem tu zobaczyć się z Glyrendenem — powiedział.
— Król przysłał mnie tutaj, Ŝebym natychmiast sprowadził go na dwór.
Aubrey zapomniał, Ŝe Royel podjął słuŜbę na królewskim dworze. Mimo wszystko...
— Dziwię się, Ŝe król moŜe traktować szlachcica jak gońca czy giermka — rzekł.
— Sam się tego podjąłem — odparł Royel. — A teraz, czy zechcesz zaprowadzić mnie do
niego?
Aubrey poprowadził młodego lorda przez sień, obok zardzewiałej zbroi i popękanych
kamiennych schodów, aŜ do kuchni, gdzie czekali pozostali domownicy. Zastanawiał się, co
Royel pomyśli o tej scenie — Ŝona czarodzieja spokojnie siedząca przy stole, podczas gdy jej mąŜ zaborczo spogląda na piękną, wystraszoną dziewczynę. Jeśli Royel potrzebował czegoś,
co przekonałoby go, Ŝe Lilith powinna zawierzyć jego miłości, pomyślał zrezygnowany
Aubrey, to na pewno ten sielski obrazek domowej idylli dostarczy mu argumentu.
— Royel Stephanis z wiadomością od króla — zaanonsował Aubrey, wchodząc do kuchni