Co ty i Sam będziecie dzisiaj robić?
— Głównie rozmawiać. Miejscowy sąd federalny wydał wczoraj niekorzystną dla nas decyzję, więc dziś rano złożymy apelację. Sam lubi rozmawiać o strategiach obronnych.
— Powiedz mu, że o nim myślę.
— Dobrze.
Odsunęła od siebie talerz i chwyciła filiżankę obiema dłońmi.
— I zapytaj go, czy chce, żebym go odwiedziła.
— Naprawdę chciałabyś to zrobić? — zapytał Adam, nie mogąc ukryć zaskoczenia.
— Coś mi mówi, że powinnam; Nie widziałam go od wielu lat.
— Zapytam go.
— I nie wspominaj mu o Joe Lincolnie, okay? Nigdy nie powiedziałam Samowi, że siedziałam na tym drzewie, więc znienawidziłby mnie, gdyby się o tym teraz dowiedział.
— Nigdy nie poruszyliście tematu śmierci Joego Lincolna?
— Nigdy. Wszyscy w okolicy znali tę sprawę. Eddie i ja dorastaliśmy z nią i dźwigaliśmy jej ciężar, ale uwierz, Adamie, sąsiedzi nie traktowali tego jako coś wielkiego. Mój ojciec zabił Murzyna. Był rok 1950, działo się to w Missisipi. W naszym domu nigdy się o tym nie rozmawiało.
— A więc Sam umrze, jakby nigdy nie popełnił tego zabójstwa?
— Co osiągniesz wyciągając ponownie tę sprawę? Minęło ponad czterdzieści lat.
— Nie wiem. Być może chcę, żeby Sam okazał skruchę.
— Przed tobą? Przeprosi ciebie i wszystko będzie w porządku? Daj spokój, Adamie, jesteś młody i nic nie rozumiesz. Zostaw tę sprawę w spokoju. Nie rań starego człowieka. W tym momencie jesteś jedynym jasnym punktem w jego smutnym życiu.
— No dobrze…
— Nie masz prawa wyrządzać mu krzywdy.
— Masz rację. Nie zrobię mu tego. Obiecuję.
Spojrzała na niego przekrwionymi oczami i patrzyła tak długo, aż odwrócił wzrok, a wtedy przeprosiła go szybko i zniknęła w drzwiach gabinetu. Po chwili usłyszał trzask zamykanych drzwi do łazienki. Przeszedł do dywanie i stanął w przedpokoju, słuchając, jak ciotka krztusi się i wymiotuje. Potem rozległ się odgłos spuszczanej wody i Adam pobiegł na górę, żeby przebrać się i wykąpać.
O dziesiątej rano skończył szlifować tekst apelacji zaadresowanej do Sądu Apelacyjnego Piątego Obwodu w Nowym Orleanie. Sędzia Slattery przesłał już kopię swojej decyzji do Piątego Obwodu i Adam przefaksował tekst apelacji zaraz po przybyciu do biura. Oryginał wysłał w nocy pocztą kurierską Federal Express.
Odbył też pierwszą rozmowę z Urzędnikiem do Spraw Śmierci, pełnoetatowym pracownikiem Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych, którego jedynym zajęciem jest śledzenie końcowych apelacji wszystkich więźniów skazanych na śmierć. Kiedy zbliża się termin wykonania egzekucji, Urzędnik do Spraw Śmierci pracuje często dwadzieścia cztery godziny na dobę. E.Garner Goodman opowiedział Adamowi o machinacjach Urzędnika i jego biura i dlatego Adam przeprowadził tę pierwszą rozmowę z pewną dozą niechęci.
Urzędnik nazywał się Richard Olander i był dość rzeczowym człowiekiem. Wydawał się jednak dość przemęczony.
— Oczekiwaliśmy tego — stwierdził, jakby chciał powiedzieć, że apelację należało złożyć już dawno. Potem zapytał Adama, czy to jego pierwsza egzekucja.
— Tak — odparł Adam. — I mam nadzieję, że ostatnia.
— Cóż, nie mógł pan wybrać gorzej — stwierdził Olander i szczegółowo objaśnił przepisy dotyczące końcowego etapu sprawy. Każdy dokument od tego momentu aż do samego końca, bez względu na to, gdzie był składany i czego dotyczył, ma być równocześnie przesyłany do jego biura, stwierdził beznamiętnie, jakby czytał podpunkt regulaminu. Oznajmił również, że prześle zaraz Adamowi kopie orzeczeń sądu. Jego biuro pracuje bez przerwy, dwadzieścia cztery godziny na dobę, powtórzył kilkakrotnie, i jest rzeczą najważniejszą, żeby Adam przesyłał mu kopie wszelkich dokumentów. To jest, oczywiście, jeśli chce, żeby sąd w uczciwy sposób zbadał sprawę jego klienta. Jeśli go to nie obchodziło, to cóż, mógł działać wedle własnego uznania, lecz jego klient poniósłby tego konsekwencje.
Adam zobowiązał się przestrzegać przepisów. Sąd Najwyższy był już zmęczony nie kończącymi się opóźnieniami w wykonywaniu prawomocnych wyroków śmierci i chciał niezwłocznie otrzymywać wszystkie dokumenty, żeby przyśpieszyć bieg rzeczy. Apelacja Adama złożona w Piątym Obwodzie miała być analizowana przez waszyngtońskich sędziów i ich asystentów na długo przed przekazaniem sprawy przez Nowy Orlean. To samo dotyczyło wszystkich możliwych apelacji ostatniej szansy.
Urzędnik do Spraw Śmierci był tak szybki i efektywny, że Sąd Najwyższy najadł się niedawno wstydu, odrzuciwszy apelację, która nie została jeszcze złożona.