Rano, kiedy obudzi siÄ™
wyspany, odwaga wróci.
Próbował zdrową ręką wybijać rytm flamenco, ale oczy same mu się zamykały. Jakaś dziewczyna, pewnie w jego wieku, usiadła obok. Vetle był zbyt zmęczony, by uważnie słuchać, co ona mówi. Zwróeił tylko uwagę, że była
bardzo przejęta i miała niezwykle głęboki dekolt. Ale wszystkie kobiety wyglądały podobnie, więc musiało to nie mieć specjalnego znaczenia. Dziewczyna powiedziała,
że tutaj, w taborze, nazywają ją Juanita, ale tak naprawdę to ma na imię Jeanne i nie pochodzi z Hiszpanii. Vetle przyglądał jej się bez słowa. Wprawdzie miała ciemne
włosy i brązowe oczy, ale jednak cokolwiek jaśniejsze niż inni, i rysy też miała nieco bardziej europejskie.
- Pozwól mi zostać przy tobie - powtarzała raz po raz
z płomiennym spojrzeniem. - Umiem bardzo zręcznie kraść,
a gdybyśmy zostali bez pieniędzy, to ofiaruję jakiemuś
mężczyźnie swoje usługi i zarobię na życie. Chcę wrócić do
domu, do ojczystego kraju. Oni są dla mnie mili i dobrze mi tu było, ale teraz chcą mnie wydać za Manolo, o, tego, co tam stoi, a on był już dwa razy żonaty i ma mnóstwo dzieci.
Vetle słuchał coraz bardziej zaszokowany.
- A ile ty właściwie masz lat?
- Czternaście.
- Ale... Ale... - zaczął, nie mogąc ukryć rozdrażnienia.
- Nie możesz mi towarzyszyć. Ja idę na południe i to
bardzo niebezpieczna podróż.
- Wybierasz się na południe? - rzekła zawiedziona
i wstała. - Ja chcę wrócić do Francji.
Vetle patrzył w ślad za odchodzącą. Miała taki sam
sposób chodzenia jak pozostałe kobiety, niezwykle zmysłowy, szła kołysząc biodrami. Ale nie była bardzo podobna do Cyganek. Vetle mógł uwierzyć, że to zwyczajna francuska dziewczyna. Jakim sposobem trafiła do cygańskiego taboru?
Ech, nie był w stanie skupić myśli. Jak to cudownie
znaleźć się wśród ludzi, którzy się człowiekiem opiekują, rozmarzył się i prawie całkiem uspokoił. Wszystko inne stało mu się całkiem obojętne. Teraz chciał się tylko krzepić radością życia tych ludzi.
Chociaż, czy w ich pieśniach była wyłącznie radość?
Czy nie wyczuwało się w nich także smutku?
Cyganie śpiewali i tańczyli do późna w noc, aż oczy Vetlego zaczęły się kleić i nie był już w stanie wybijać gorącego rytmu flamenco. Gospodarze śmiali się z jego powolnego kiwania, wkrótce też wskazali jemu i chłop-
com miejsce do spania we wnętrzu jaskini. Na zewnątrzmuzyka i tańce nie ustawały.
Vetle nie czuł się tak bezpiecznie od chwili, gdy opuścił
dom.
Następnego ranka porozmawiał z kilkoma mężczyz-
nami z taboru.
Owszem, znali wymarłą osadę Silvio-de-los-muertos.
Któż by miał znać Hiszpanię jeśli nie oni, wędrowny lud? Ale wyjaśnień udzielali z wahaniem. Czy Vetle napraw-
dę musi tam iść? To nie jest dobre miejsce! Ludzie dawno już się stamtąd wyprowadzili. Porzucili swoje domy, zostawili swoich zmatłych. Silvio-de-los-muertos było naprawdę wymarłą osadą i powoli pogrążało się w gliniastym podłożu. Pozostał jedynie zamek, teraz także popadający w ruinę. Właściciel zamku żył co prawda w przepy
chu, ale jego służba to ostatnia hołota i nikt nie dostanie się do zamku, żeby nie przejść przez wartownię, a tam trzymają jakieś potworne psy. Czy Vetle naprawdę musi
się tam dostać?
No, niestety, musi. Musi koniecznie coÅ› stamtÄ…d
zabrać.
Coś wartościowego?
Nie, wprost przeciwnie, coÅ› bardzo niebezpiecznego.
Coś, co należy zniszczyć. I Vetle musi się o to zatroszczyć. Zniszczyć tę rzecz własnoręcznie.
Kiwali głowami, że rozumieją. Skoro tak, to powinien
nadal wędrować przez Las Marismas, jeszcze kawałek. Na skraju ptasich legowisk, u podnóża wzgórz, leży Silvio-de-los-muertos. Jest tam taki dziwny las...
Vetle wtrącił pospiesznie, że ten las to już minął. Nie, nie ten. Ten wokół zrujnowanej wsi jest dużo,
dużo gorszy.
Rozległy?
No, niespecjalnie, tłumaczyli machając rękami. Taki
sobie średni las. Nic szczególnego. I usycha. Umiera podobnie jak wieś.
Podobnie umierający, jak ten, który Vetle już minął? Dużo, dużo gorzej! To naprawdę straszna okolica!
No, brzmi to optymistycznie, nie ma co, pomyślał
Vetle i zadrżał w chłodzie poranka.