Jeden strzelał płowo oczyma, jakby szukał w przestrzeniach ulatującej przed jego sła-
bym wzrokiem myśli; drugiego twarz rozpromieniała się szczęściem i zadowolnieniem, a
dusza pieściła się promieniem światła, któren w nią zawitał; trzeci rzucał czasami dumne i
śmiałe wejrzenia z książek na te mury Paryża, o które rad by jak najprędzej słyszeć po stokroć
odbite swe imię; inny, z na wpół roztwartą gębą, z na wpół przymrużonymi oczyma, zdawał
się odpoczywać nad myślą, tak jak ptak odpoczywa w locie, zawiesiwszy się nieruchomo na
rozpostartych skrzydłach w powietrzu. Inny przerzucał stronice i ziewał ukradkiem drzemiącą
duszą w ociężałym ciele. Inny słabym i niespokojnym wzrokiem usiłował zagnać do szczu-
płych komórek ciasnej duszy wszelką myśl i wszelkie światło, aby je zamknąć przed światem
i snuć potem z siebie po jednej promienistej nici, a myśl i światło wydzierały się ze słabych
objęć jego i w godniejsze wstępowały świątynie. Inny jeszcze smutnym i pobożnym wzro-
kiem zdawał się wzywać niebiańskiej rosy na zeschłą życia upałem i spragnioną wznioślej-
szych pokarmów duszę10.
5
Teatr:
...w Rozmaitości Odry rozśmieszał nawet ławki i suflera, a Fryderyk Lemaitre dramatyzo-
wał komedię, rzucając się na wszystkie strony jak tygrys w klatce.
Teatr świeżo ozdobiony, eleganckie loże napełnione eleganckimi widzami; balkon prze-
dłużony, z którego na wpół przegięte młode l w y, co nie znalazłszy już dla siebie miejsca w
klatkach włoskiej i francuskiej opery, na tym rynku są przymuszone rozwieszać całą baterię
zalotności postawy i wykwintności ubioru; radosne śmiechy parteru, poklaskującego tłustym
dowcipom Odrego – wszystko to bawiło zawsze przywykłe nawet do tego widoku oko.
...Podczas mniej zajmujących ustępów sztuki w cieniu kratkowanej loży każden obierał so-
czyste pomarańcze lub rozpuszczał w swych ustach lody chłodzące, wyciągnąwszy się wy-
godnie jakby we własnym pokoju i rozmawiając o najbardziej go zajmujących rzeczach. Cza-
sami spuściwszy nieco kratę mógł polornetować sąsiadów i sąsiadki. Pomiędzy sąsiadami w
jednej szczególnie loży na pierwszym piętrze wielki był ciągle ruch i zgiełk. Była to loża re-
daktorska, a w niej grubojowialny J. J. jak trójbuńczuczny basza prezydował tuzinom literac-
kich kundysów nowoposforowanych, zaprawiających się pod okiem doświadczonego buldoga
do łowów i połowów. W tej loży najmniej uważano, a z niej to jednak nazajutrz miał wylecieć
– jak piorun z ręki Jowisza – sąd ostateczny o nowej sztuce i o grze autorów...10
Kasyno:
Wygodne krzesła, kanapy, lustra, posadzki, marmurowe kominki, bogate obicia i malowi-
dła nadawały temu miejscu cechę wielce przyzwoitą i nikt by na pierwsze wejrzenie nie uwie-
rzył, że jest in spelunca latronum, że jego sąsiad wczorajszej nocy jeszcze okradł może lub
zabił jakiego bliźniego. Wytrefione i wymuskane kobiety, niektóre rzadkiej piękności, space-
rowały w różnych kierunkach, same i w towarzystwie panów. Młode l w y paryskie i l a m p
a r t y londyńskie w upuklowanych włosach i muślinowych żabotach, z różnobarwnym bu-
kietem haftowanym na atłasie fraka lub kamizelki, śledziły niecierpliwie jednostajne ruchy
obojętnego bankiera. Panie, z wyciągniętymi szyjami, z błyszczącym okiem, dech w sobie
zatrzymując, czekały wyroku – losu pozbawiającego lub nadającego sposobność kupienia
nowych ozdób i klejnotów, lub zapłacenia starych długów. Służba za skinieniem oka bezpłat-
nie roznosiła chłodzące napoje.
Kilku starych ichmościów, z spleśniałymi twarzami, siedząc w nieruchomości egipskich
mumii za stołem, znaczyło szpilką na papierze przez dobę całą (to jest od południa do trzeciej
w nocy) porządek wygrywających i przegrywających kolorów, pilnując się jakiejsiś kabałki
nieochybnej, której winni byli dotychczas utratę całej fortuny; inni za każdym chybionym
instynktem bili o stół pięścią, krwawili sobie wargi, rwali włosy. Kobiety za każdą ulatującą
nadzieją milszym spoglądały wzrokiem na kogoś z towarzystwa; za każdą wygraną z wyra-
zem dumy i wyższości na sąsiadki. Cichość przerywana była tylko czasami monotonnym jak
bicie zegaru głosem bankiera, głuchym jękiem utrącającego ostatniego luidora lub szatańskim
śmiechem szczęku złota – tej meczarni dla hołyszów, o której Dante w swoim piekle przepo-
mniałl0.
Karnawał na St. Honoré:
Po lewej stronie sali, tuż opodal orkiestry, kręcone schodki prowadziły do dość obszernej
galerii, za którą był bufet i dwa małe salony przeznaczone dla amatorów kolacji. Z tych gale-
rii (gdzie można znaleźć dość miejsca, aby wieczerzać w kilkoro) w karnawał podczas wiel-
kiego maskowego balu, gdy orkiestra ze stu muzykantów złożona w chwili szalonej galopady
przymuszoną jest wybijać takt dwunastu stołkami i wystrzałem z pistoletu, gdy czterysta lub
6
pięćset par przesuwa się przed oczyma jak fantastyczne cienie wielkiego szabasu u Lucypera
na Łysej Górze – spijając szumującego szampana i wieczerzając w miłym towarzystwie, trze-
ba patrzeć z góry na ten różnobarwny potok unoszący tysiące szaleńców.
Ten wściekły taniec trwa więcej niż trzy kwadranse, a biada temu, kto raz wstąpił w to
grono, a zawiódł się na swych siłach – biada opóźniającym się...! Pięści, nogi i zęby bez miło-
sierdzia zatratują lub rozszarpią nieszczęśliwą ofiarę. Jedyny to widok w tym rodzaju na ca-
łym świecie10.
Powaby miasta działały na Wężyka nadzwyczaj mocno: był pod nieustannym wrażeniem
jego piękna. Paryż darzył odtąd niezmiennie serdecznym sentymentem.
Najprzyjemniejszą jest bez wątpienia ta chwila w Paryżu, w której sztuczne słońca gazu
zastępują prawdziwe słońce z niebios, gdyż wtedy zrzuciwszy z siebie ciężar dziennych tru-
dów i kłopotów lub dziennych nudów, lub dziennych wystrzegań się dla przyzwoitości, cały
Paryż oddycha; zrzuciwszy z siebie niewygodną maskę, przyjemniej – tak jak dworzanka
znudzona ciągłym udawaniem – oddycha. O tej godzinie wszystko w większym ruchu,
wszystko szuka zabawy lub odurzenia – oprócz jednak jakiego biedaka konającego z nędzy
pod strzechą, jakiego Kartezjusza lub Thiersa pracującego usilnie przy lichej świeczce na wy-
sokim piętrze którego z domów ulicy św. Jakuba, jakiego młodego poety, błądzącego po