Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


Obecności Marka na miejscu zbrodni domyśliłam się tylko dzięki temu, że
cysterna z mlekiem, w tej chwili już bez mleka, w wyścigowym tempie przeje-
74
chała przez całą wieś, trąbiąc przeraźliwie i rozpędzając drób. Łatwo odgadłam, że wysiadł z niej gdzieś, gdzie nie zwrócił na siebie niczyjej uwagi, co zaś zrobił
potem, miałam nadzieję, że się dowiem.
Przybyłe władze przeprowadziły wstępne śledztwo, które pozwoliło nam
wzbogacić zasób prywatnej wiedzy. Bez wielkiego trudu pojęliśmy to, co samo
wynikało z zadawanych pytań. Nieboszczyk nazywał się Wiesław Turczyn, po-
chodził prawdopodobnie z Lublina, zamordowano go zaś około trzeciej w nocy,
tuż przed inspekcją Lucyny, waląc kamieniem w głowę. Można powiedzieć, że
morderca walił, a Lucynie już się śniło. Kamienia nie znaleziono, wszyscy zgodnie uznali, że został utopiony w bagienku. Zbrodniarz skoczył na łąkę, plusnęło i cześć, narzędzie zbrodni diabli wzięli. Pies miałby tu wiele do powiedzenia, gdyby nie to, że w celach rozpoznawczych na łąkę skoczyło także pół wsi.
Liczne pogawędki z miejscową ludnością przyniosły również pewien plon.
Pogawędki toczyłyśmy we dwie z Lucyną, reszta rodziny siedziała przed domem
w ogródku, który stanowił znakomity punkt obserwacyjny i do którego donosiły-
śmy kolejne wieści. Denat był obcy, ale widziano go parę razy. Pojawiał się co jakiś czas, pętał się po wsi, po cmentarzu i po lesie, z nikim nie nawiązywał rozmów, nikt go nie znał, chyba że ksiądz. Ale ksiądz umarł dwa miesiące temu, więc nie da rady go spytać. Wyglądał zwyczajnie i przyzwoicie, żadnych podejrzeń nie budził, nikt właściwie nie zwrócił na niego uwagi. Pierwszy raz pokazał się jakoś tak na wiosnę. . .
Tuż przed samym odjazdem milicja zadała nam jeszcze jedno pytanie. Zadał
je młody sierżant, wysoki i szczupły, sprawiający wrażenie żylastego. Miał jasne włosy, niebieskie oczy i miłą twarz, na tej twarzy zaś wyraz głębokiej zadumy i jakby zatroskania. Wsiadał już do radiowozu, ale zatrzymał się, obejrzał, zastanowił i wszedł do środka.
— Czy państwo słyszeli może nazwisko Łagiewka? — spytał z nadzieją.
Spojrzeliśmy na niego, a potem oczy wszystkich skierowały się na Lucynę.
Lucyna zmarszczyła brwi, popatrzyła na sierżanta, potem w dal, a potem potrzą-
snęła głową.
75
— Nie — rzekła z serdecznym żalem. — Łagiewka. . . Nie, nigdy w życiu.
I z niczym mi się nie kojarzy.
— Szkoda! — powiedzieli równocześnie sierżant i ciocia Jadzia, nie wiadomo,
które smutniej.
— A kto to jest? — zaciekawiła się moja mamusia.
— Właśnie nie wiem, czy jest, możliwe, że tylko był — odparł sierżant z wes-
tchnieniem. — To jest nie, nic takiego, jak państwo nie znają, to trudno. . .
Wyszedł na drogę, wsiadł do radiowozu i milicja odjechała, pozostawiając nas
w stanie głębokiego niepokoju. Czyżby ulągł nam się nowy Mieniuszko?
Marka znalazłam po południu na cmentarzu. Chodził od nagrobka do nagrob-
ka i z uwagą odczytywał wszystkie napisy. Od strony kościoła przyglądał mu się jakiś gbur w średnim wieku, zajęty naprawą taczek. Poza tym było pusto, sło-necznie, wręcz błogo, panował spokój i brzęczały pszczoły. Sielską ciszę zakłó-
cały tylko czynności gbura, polegające głównie na waleniu młotkiem w żelazo,
i poskrzypywanie tabliczek nagrobnych, do których dobierał się Marek w celach poznawczych.
— Czyś oszalał? — spytałam z naganą. — Masz już całkiem źle w głowie?
Zależy ci, żeby Lucyna znalazła jeszcze i twoje zwłoki?
— Moje zwłoki? Niby dlaczego?
— Nieboszczyk podobno też chodził po cmentarzu i jak teraz wygląda? Do-
brze chociaż, że z księdzem nie uda ci się rozmawiać.
— Z księdzem już rozmawiałem.
— Z tym, który umarł dwa miesiące temu?
— Nie, z obecnym.
— No i co? Co tu znalazłeś?
— Groby twoich pradziadków. Wszystkie w ziemi, żadnego murowanego. To
dziwne, żeby na takim cmentarzu nie było żadnego solidnego grobowca, żadnej
kaplicy. Mieszkali tu gdzieś przecież jacyś hrabiowie. I co? Gdzie ich chowali?
— To ci mogę przypadkiem wyjaśnić. Na starym cmentarzu. Kiedyś nie było
tu ani cmentarza, ani kościoła i ludzie latali potwornie daleko do jakiejś tam innej wsi. Przeszło sto lat temu ta tutejsza hrabina ufundowała kościół, traktując to ja-76
ko łapówkę, za którą niebo miało ją obdarzyć uczuciami naszego prapradziadka.
Niebo nie spełniło obowiązku, prapradziadek nawalił i hrabina ze zdenerwowania popełniła samobójstwo, w testamencie zakazując grzebania hrabiowskich zwłok