Kompleks jakiś czy co? Niektórzy mówią, że Bóg przyjdzie kiedyś
pod postacią zwierzęcia. No i ciekawe, co wtedy z tego wyniknie...
Jeśli chodzi o Małgosię, to rzeczywiście ma teraz dwa domy. Często u nas bywa, sama
lub razem z rodzicami (na Ulę mówi „mama”, a Ula naprawdę jest dla niej matką). Spędzamy
razem święta i dużą część wakacji. Gosia rośnie, świetnie się uczy i jest bardzo inteligentna.
Oraz nad wiek dojrzała. Nadal kocha przyrodę - las i zwierzęta. I wciąż twierdzi, że zostanie
weterynarzem. Spytałem jej niedawno, czy to prawda, że sarny i wiewiórki jadły jej kiedyś z
ręki, ale tylko uśmiechnęła się zagadkowo i odpowiedziała, że z tym jedzeniem to nie do
końca prawda, ale zwierzątka przychodziły do niej, kiedy dla nich śpiewała...
Być może Gosia także jest czarownicą - albo czarodziejką - jak Ada. Chociaż Ada
śmieje się ze mnie i nadal twierdzi, że czarownice mają lepiej. Niczym nie muszą się
przejmować. Ale ja uważam, że to wyłącznie kokieteria. Tak jak są różne rodzaje czarów, tak
samo są i różne czarownice. A niczym się nie przejmują tylko te złe. Dobre niosą na swoich
barkach troski świata i aż nazbyt często giną na przeróżnych stosach naszej cywilizacji...
*
Na szczęście zazwyczaj się odradzają.
*
A wczesną wiosną wróciła nasza Klocia.
IV
EPILOG
10 lat później
Chcę żyć
zielenią drzew
wilgocią trawy
chłodem kamienia
chcę żyć
zapachem śniegu
przestrzenią nieba jak ptak
a gdy nadejdzie czas
cicho zwinąć skrzydła
i spaść
bez skargi
w dół
Wigilia Bożego Narodzenia
*
Ogień buzował w kominku, pachniało igliwiem, a lampki choinkowe rzucały
przytłumioną, dyskretną poświatę na uśmiechnięte twarze zgromadzonych w naszym domu
ludzi. Z radia dobiegały ciche dźwięki kolędy, psy i koty wylegiwały się obok kominka i na
kolanach gości, a ja siedziałem i rozpamiętywałem.
Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, że upłynęła już cała dekada. Szmat czasu!
Nie wiadomo jak i kiedy. I oto siedzi przede mną Małgosia. Piękna, mądra, zrównoważona i,
niestety, dorosła już dziewczyna, ubrana w biały wełniany golf, przyozdobiony tylko małą,
srebrną broszką, oraz czarne dżinsy. Wciąż nosi warkocz, z tym że teraz nie jest to już
zabawny mysi ogonek, ale gruby warkocz w kolorze dojrzałej pszenicy. Właśnie zauważyła,
że jej się przyglądam, i posłała mi ciepły, porozumiewawczy uśmiech. Oddałbym życie za to
dziecko, bo dla mnie zawsze będzie dzieckiem. Tym samym, które kiedyś zdjąłem z drzewa i
przyprowadziłem do swego domu. Obok mnie siedzi Ada, moja żona, przyjaciółka i dobra
wróżka. Nic się nie zmieniła. To tylko ja przytyłem. Troszeczkę. Ona, jak zwykle smukła,
elegancka i ruda, nadal emanuje urodą i tajemniczą siłą. Dalej, na kanapie, usadowiła się
rodzina Gosi: jej ojciec, przybrana matka i zajęty prezentami młodszy brat. Podobny do niej
jak dwie krople wody. Babcia, niestety, od paru lat nie żyje; dobrze, że zdążyła choć
nacieszyć się wnuczką. Gosia ma za to drugą babcię. Przyszywaną. To dystyngowana starsza
pani w eleganckiej czerni, popijająca kawę tuż obok Ady. No i wpatrzona w naszą Małgosię z
czułością, której nie próbuje maskować. Matka Ady. Moja teściowa. Zabawne, że dopiero
Małgosia przywróciła ją na łono rodziny. Ta kobieta, tak niegdyś przeciwna drugiemu
małżeństwu swojej córki i pomysłowi adopcji, przemogła się wreszcie i poznała małą, wtedy
około dziesięcioletnią, podczas swej pierwszej wizyty w naszym domu. I dosłownie się w niej
zakochała! Do tego stopnia, że długo nie mogła nam potem darować, że oddaliśmy małą jej
rodzonemu ojcu. Trudno było wytłumaczyć apodyktycznej starszej damie, że to nie my
podejmowaliśmy decyzję; nie rozumiała, bo zazwyczaj o wszystkim decydowała sama.
Niemniej jednak pokochały się z Małgosią bez pamięci. Wędrowały razem po lasach i polach,
zwierzały się sobie. Od tej chwili przyszywana babcia była u nas stałym gościem
przynajmniej kilka razy w roku, a Gosia zastępowała jej pierwszą ukochaną wnuczkę, z której
stratą aż do tamtej pory nie potrafiła się pogodzić. Starsza pani dla Gosi zrobiłaby wszystko.
Teraz kupiła jej pod choinkę markowego laptopa, choć naszej czwórce nawet by do głowy nie