— Naturalnie, oznacza to występy, kochanie — powiedziała Merelan z uśmiechem — więc zabierzemy ze sobą instrumenty. Cieszę się, że i ciebie zaprosili. Bardzo chciałam, żebyś zobaczył Weyr Benden. — Przerwała, a potem mrugnęła do niego konspiracyjnie. — Później, kiedy będziesz musiał spędzić noc samotnie w Weyrze Fort, nie będziesz się wcale bał.
— Skąd się o tym dowiedziałaś? — Uczniowie nie wyjawiali przecież swojego sekretu nikomu, szczególnie dziewczętom.
Merelan zaśmiała się cicho.
— W Cechu dzieje się dużo rzeczy, o których wszyscy wiedzą, ale nikt nie mówi, kochanie. Zresztą i bez tego nawet przez chwilę nie myślałam, że bałbyś się opuszczonego miejsca.
Robinton nadął się z dumy.
— Ale przecież Weyry chyba się różnią? Merelan zastanowiła się chwilę.
— Tak, masz rację. W archiwum są nawet mapy wszystkich Weyrów… albo powinny być. To kolejna rzecz, którą muszę sprawdzić po powrocie.
— A kiedy wrócimy, mamo?
Tak naprawdę to przestało mu na tym zależeć. Benden mu się naprawdę spodobał i bardzo polubił Fallonera. Nigdy przedtem nie miał prawdziwego przyjaciela.
Poczuł, że matka gładzi go po głowie.
— Tęsknisz za Cechem?
— Nie, przecież mogą się uczyć u ciebie — odpowiedział z uśmiechem. — Jesteś bardziej wymagająca niż Mistrz Washell albo Kubisa.
— No cóż, to prawda.
— I fajnie, że mogę być z tobą cały czas — dodał i poczuł, że jej dłoń jakby zwolniła.
— Ale tak przecież nie jest, Robie — odparła matka takim dziwnym głosem, że aż podniósł głowę, żeby zobaczyć, co się dzieje. Spostrzegł, że na chwilę spochmurniała. — Dzielisz się mną z całym Bendenem i wszystkimi uczniami.
Zastanowił się nad tym przez chwilę.
— Tak, ale to nie to samo.
— To nie to samo — powtórzyła bardzo powoli. — No cóż, musimy trochę poćwiczyć, żeby pokazać im, na co nas stać.
Później Robinton powiedział o zaproszeniu Fallonerowi.
— Polecisz z nami, co? — spytał, podskakując z radości.
— Ja? Dlaczego akurat ja? — No bo… bo ty…
Falloner zbył to „bo” obojętnym machnięciem ręki i sardonicznym uśmieszkiem.
— Mam szczęście, że przysłali mnie tu do Warowni. Moja prawdziwa matka umarła przy moim urodzeniu, a przybrana matka dostała jakiejś gorączki, której uzdrowiciel nie potrafił wyleczyć, i też nie żyje. W Weyrze nie ma nikogo, z kim naprawdę chciałbym się zobaczyć.
— Nawet z ojcem?
Falloner zadarł głowę do góry.
— Tak samo nie chcę się z nim widzieć, jak ty z twoim.
— Ja nigdy nic takiego nie powiedziałem…
— Ale w ogóle o nim nie wspominasz. No to chyba za nim nie tęsknisz, nie? A poza tym wolałbym nie wchodzić w drogę Caroli, a Lady Hayara jest dla mnie lepsza nawet niż Stolla — dodał łagodniejszym tonem. — A Stolla jest miła, chociaż ma tyle roboty, bo jest gospodynią w Niższej Jaskini, i w ogóle. To ona doradziła S’lonerowi, żeby mnie tu wysłał, póki wszystko się nie uspokoi — przerwał i okropnie się skrzywił, orientując się, że się za bardzo zagalopował.
— Aż co się nie uspokoi?
Twarz Fallonera przybrała wyraz świętej niewinności.
— Co się ma niby uspokoić?
— Sam przecież powiedziałeś… — Robinton przerwał, wzruszył ramionami i zmienił temat.
Dopiero Lady Hayara doprowadziła do tego, że Falloner pojechał razem z Robintonem.
— Niech jedzie dla towarzystwa — powiedziała do Merelan. — Falloner oprowadzi Robintona po Weyrze i nie pozwoli mu wtykać nosa tam, gdzie nie powinien. — Rzuciła chłopcu surowe spojrzenie, ale po chwili ociepliła je pełnym zrozumienia uśmiechem. — Bardzo cię proszę, tym razem nie dokuczaj już Larnie.
— Ale ona wszędzie za mną łazi — poskarżył się chłopiec, robiąc paskudną minę. — Larna to córka Caroli — wyjaśnił na użytek Merelan — i straszna nudziara.
— Słuchaj, Fallonerze — Lady Hayara pogroziła mu palcem — wiem, że Roba będą prosić o pieśni, ale przyszły harfiarz powinien wiedzieć o Weyrze coś więcej niż to, czego się dowie z ballad.
Brązowy smok, który przyleciał po gości, nie narzekał na dodatkowy ciężar. Jeździec też nie miał nic przeciw Fallonerowi, bo powitał go kwaśnym uśmieszkiem:
— Co, weyrzątko, pozwolili ci wrócić?
— Chyba tak, C’vrelu. Dzięki, Falarthu — dodał Falloner, zwracając się do smoka i jednocześnie sprawnie wspinając się na jego grzbiet, by usiąść za Robintonem.