Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Na tle tego pastelowego pasma bystre oko mogło dojrzeć w oddali czarne kontury kopuł i wież Shadizaru - Miasta Łajdaków, stolicy Zamory słynnej pięknością swych ciemnowłosych kobiet i tajemniczymi wieżami, zamie­szkałymi przez olbrzymie pająki.
Z nadejściem zmroku na nieboskłonie pojawiły się pierwsze gwiazdy. Jakby w odpowiedzi na ich nieme wołanie, w ok­nach odległego Shadizaru rozbłysły światła. Gwiazdy lśniły zi­mno i blado, patrząc z wysoka na oświetlone miękkim świat­łem ludzkie siedziby, kryjące bezmiar występku i zbrodni.
Tylko cykanie nocnych owadów zakłócało ciszę panującą w wąwozie. Nagle naruszył ją miarowy odgłos kroków. To zbliżał się oddział zamorańskiej gwardii - pięciu żołnierzy w zwykłych, stalowych hełmach i skórzanych kaftanach nabi­janych mosiężnymi guzami, prowadzonych przez oficera w po­lerowanym, spiżowym pancerzu i hełmie ozdobionym grzebie­niem z końskiego włosia. Ich nogi w mosiężnych nagolenni­kach szeleściły w wysokiej, bujnej trawie porastającej dno wą­wozu. Szli z chrzęstem, szczękając i dzwoniąc orężem. Trzech miało łuki, dwaj pozostali piki. U boków wisiały im krótkie miecze, a na plecach przytroczyli sobie okrągłe puklerze. Ofi­cer był uzbrojony w długi miecz i sztylet.
- Co zrobią z Conanem, gdy go schwytamy? - mruknął jeden z żołnierzy.
- Wyślą go do Yezud i rzucą na pożarcie bogu-pająkowi, więcej niż pewne - odpowiedział drugi. - Pytanie tylko, czy zostaniemy przy życiu, by podjąć nagrodę, którą nam obiecali?
- Chyba się go nie boisz? - spytał trzeci.
- Ja? - sarknął drugi z rozmówców. - Nie obawiam się nikogo i niczego, nawet śmierci. Pytanie tylko - jakiej śmierci? Ten złodziej nie jest cywilizowanym człowiekiem, lecz dzikim barbarzyńcą, a siły ma za dziesięciu. Dlatego po­szedłem do sędziego i spisałem testament...
- Dobrze wiedzieć, że przynajmniej rodzina dostanie na­grodę - powiedział drugi. - Szkoda, że o tym nie pomyślałem.
- Ee - mruknął pierwszy z rozmówców. - Zawsze znaj­dą jakiś pretekst, aby pozbawić nas zapłaty, nawet jeśli złapie­my łobuza.
- Przecież sam prefekt obiecał - wtrącił się inny żołnierz.
- Bogaci kupcy i magnaci, których grabił Conan, ufundowali nagrodę za jego głowę. Widziałem te pieniądze - worek złota tak ciężki, że jeden człowiek ledwie może go unieść. Nadali sprawie tyle rozgłosu, że teraz nie ośmielą się złamać obietnicy.
- Lecz jeśli go nie schwytamy - mówił drugi żołnierz - to zdaje się, napomykali, że zapłacimy za to własnymi głowami... - Podniósł głos.
- Kapitanie Nestor! Czy nie mówili, że...
- Przestańcie mleć jęzorami! - uciął oficer. - Słychać was aż w Arenjunie. Conan usłyszy was na milę. Koniec roz­mów! l spróbujcie maszerować bez hałasu!

Podstrony