Kiedyśmy ostatni raz jeździli z panią Wąsowską, w ciągu dwu godzin sześć razy zsiadałem z konia, a pięciu minut nie miałem spokojności. Niech teraz pan Wokulski spróbuje.
- Felu, powiedz temu człowiekowi, że z nim nie rozmawiam - odezwała się wdówka wskazując na Ochockiego.
- Człowieku, człowieku!... - zawołała Felcia. - Ta pani z wami nie rozmawia... Ta pani mówi, że jesteście ordynarni.
- A co, już zatęskniła pani do towarzystwa ludzi z dobrymi manierami - odezwał się Starski. - Niech pani spróbuje, może dam się przeprosić.
-Dawno pan wyjechał z Paryża? - zapytała wdówka Wokulskiego.
- Jutro będzie tydzień.
- A ja już nie widziałam go cztery miesiące. Kochane miasto...
- Zasławek!..- krzyknął Ochocki i zamachnął batem do ogromnego wystrzału, który mu się jednak nie udał, ponieważ bicz, niezbyt szczęśliwie rzucony w tył, zaplątał się między parasolki dam i kapelusze panów.
- Nie, moi państwo - zawołała wdówka - jeżeli chcecie mnie miewać na przejażdżkach, to wiążcie tego człowieka. On jest po prostu niebezpieczny...
Na breku znowu wszczął się hałas, ponieważ Ochocki miał swoje stronnictwo w osobie panny Felicji, która utrzymywała, że jak na początkującego, dobrze powozi i że najwytrawniejszym furmanom zdarzają się wypadki.
- Moja Felciu - odparła wdówka - jesteś w tym wieku, że u ciebie każdy będzie dobrym furmanem, kto ma ładne oczy.
- Dopiero dziś będę miał dobry apetyt... - mówił baron do swej narzeczonej, lecz spostrzegłszy, że mówi za głośno, począł znowu szeptać.
Znajdowali się już na terytorium należącym do prezesowej i właśnie Wokulski przypatrywał się rezydencji. Na dość wysokim, choć łagodnym wzgórzu wznosił się piętrowy pałac z dwoma parterowymi; skrzydłami. Za nim zieleniły się stare drzewa parku, przed nim rozścielała się jakby wielka łąka, poprzecinana ścieżkami, tu i ówdzie ozdobiona klombem, posągiem albo altanką. U stóp wzgórza połyskiwała obszerna płachta wody, oczywiście sadzawka, na której kołysały się łódki i łabędzie. Na tle zieloności pałac jasnożółtej barwy z białymi słupami wyglądał okazale i wesoło. Na prawo i na lewo od niego widać było między drzewami murowane budynki gospodarskie. Przy odgłosie wystrzałów z bata, które tym razem udawały się Ochockiemu, brek po marmurowym moście zajechał przed pałac zawadziwszy tylko jednym kołem o trawnik. Podróżni wysiedli, Ochocki jednak nie oddał lejców, lecz jeszcze odprowadził ekwipaż do stajni.
- A niech pan pamięta, że o pierwszej śniadanie! - zawołała panna Felicja. Do barona zbliżył się stary służący w czarnym surducie.
- Jaśnie pani - rzekł - jest teraz w spiżarni. Może panowie pozwolą do siebie.
I zaprowadziwszy ich do prawej oficyny wskazał Wokulskiemu obszerny pokój, którego otwarte okna wychodziły do parku. Po chwili wbiegł chłopiec w liberyjnej kurtce, przyniósł wody i zajął się rozpakowaniem walizy.
Wokulski wyjrzał oknem. Przed nim rozciągał się trawnik ozdobiony kępami starych świerków, modrzewi, lip, poza którymi daleko było widać lesiste wzgórza. Tuż przy oknie stal krzak bzu, a w nim gniazdo, do którego zlatywały się wróble. Ciepły wiatr wrześniowy co chwilę wpadał do pokoju siejąc w nim niepochwytne wonie.
Gość patrzył na obłoki, jakby dotykające wierzchołków drzew, na snopy światła, które przepływały między ciemnymi gałęźmi świerków było mu dobrze. Nie myślał o pannie Izabeli. Jej wizerunek, palący mu duszę, rozwiał się wobec prostych powabów natury; chore serce umilkło i pierwszy raz od dawna zaległy w nim ukojenie i cisza.
Przypomniawszy jednak sobie, że jest tu z wizytą, szybko począł się ubierać. Ledwie skończył, delikatnie zapukano do drzwi i wszedł stary służący.
- Jaśnie pani prosi do stołu. Wokulski udał się za nim... Minął korytarz i po chwili znalazł się w obszernym pokoju jadalnym, którego ściany do połowy były przysłonięte taflami z ciemnego drzewa. Panna Felicja rozmawiała w oknie z Ochockim, przy stole zaś między panią Wąsowską i baronem siedziała prezesowa na fotelu z wysoką poręczą.
Zobaczywszy swego gościa wstała i wyszła parę kroków naprzód.
- Witam cię, panie Stanisławie - rzekła - i dziękuję, żeś posłuchał mojej prośby. Gdy zaś Wokulski pochylił się do jej ręki, pocałowała go w czoło, co na obecnych zrobiło pewne wrażenie.
- Siadajże, o, tu, koło Kazi. A ty, proszę cię, pamiętaj o nim.
- Pan Wokulski zasługuje na to - odparła. wdówka. - Gdyby nie jego przytomność, pan Ochocki połamałby nam kości.
- Cóż znowu?...
- Nie umie powozić nawet parą koni, a rwie się do czwórki. Już wolałam go, kiedy sobie po całych dniach łapał ryby.
- Boże! jakie szczęście, że nie ożenię się z tą kobietą - westchnął Ochocki, serdecznie witając Wokulskiego.
- O panie, panie!... Tylko jeżeli ofiarujesz mi się na męża, to lepiej zostań furmanem - zawołała pani Wąsowska.
- Ci zawsze kłócą się! - rzekła ze śmiechem prezesowa. Weszła panna Ewelina Janocka, a w parę minut po niej, drugimi drzwiami, Starski. Powitali prezesowę, która odpowiedziała im życzliwie, lecz z powagą. Podano śniadanie.
- U nas, panie Stanisławie - mówiła prezesowa - jest taki zwyczaj, że schodzimy się wszyscy obowiązkowo tylko do stołu. Poza tym każdy robi, co mu się podoba. Radzę ci więc, jeżeli boisz się nudów, pilnować się Kazi Wąsowskiej.
- Ja też od razu biorę do niewoli pana Wokulskiego - odparła wdówka.
- Och!... - szepnęła prezesowa spojrzawszy przelotnie na gościa. Panna Felicja zarumieniła się, nie wiadomo który już raz dzisiaj kazała Ochockiemu, ażeby nalał jej wina.
- Nie, nie... proszę wody - poprawiła się. Ochocki spełnił zlecenie trzęsąc przy tym głową i rozkładając ręce sposób desperacki.