ďťż
Towarzystwo to rozcišgało się
tajemnie po wszystkich krajach Europy. Pierwszymi ich Protektora-
mi byli: Franciszek II Cesarz Austriacki, Kardynał Litta w Rzymie,
etc." Można przytoczyć wiele innych wiadectw, które potwierdza-
jš manichejski obraz [...]: przeciw mrocznej figurze jezuity de-
moniczna postać masona, a "ciemnogród" przeciw "warszawce",
i to z redemptorystš w roli głównej. [...] Ale po której stronie tej
dubeltowo spiskowej wizji historii staje Matejko? [...] Poważniejsze
argumenty przemawiajš na rzecz sojuszu artysty z legendš złotš.
Ludowy charakter duszpasterstwa benonitów, nimb prostaczka
(poniekšd sam Matejko też taki trochę był), co z piekarczyka został
wyniesiony do rangi błogosławionego, prostota i autentyzm jego
wiary musiały mocno przemawiać do wyobrani artysty, który
zawsze był wyznawcš żarliwym. [...] Nieprawdopodobne, aby czło-
wiek tak mylšcy był w stanie zidentyfikować Hofbauera jako agen-
ta, szczególnie po beatyfikacji "apostoła Warszawy", przeprowadzo-
nej przez papieża Leona XIII, którego Matejko obdarował Sobieskim
pod Wiedniem - na specjalnej audiencji" (Krawczyk, s. 124-126).
Po powrocie do Wiednia - którego nie opucił już do mierci -
Hofbauer niby to został zwykłym księdzem, opiekunem ubogich
i chorych, skromnym spowiednikiem i wymownym kaznodziejš
(od 1812 roku u urszulanek). Ale "do jego stałych penitentów [u mi-
norytów, urszulanek, kapucynów - Z.M.] należeli uczeni i artyci,
biskupi i arystokraci, urzędnicy i studenci" (Gach, s. 201). Ale
poród jego uczniów znalazło się aż siedmiu przyszłych biskupów.
Ale skuteczna była jego ostra opozycja przeciw koncepcji konkor-
datu ogólnego dla całej konfederacji wyłonionej w Niemczech pod
przewodnictwem Austrii (po Kongresie Wiedeńskim). Ale cišgle
walczył - niczym lew z jego własnego dictum - z bestiš józefinizmu.
Ale zmontował elitarne rodowisko opozycjonistów - tzw. Kršg
Hofbauera, który wszelkimi sposobami usiłował odnowić przed-
owieceniowy i reakcyjny porzšdek, nie tylko za po prostu uwolnić
się od józefinistycznych ekstremizmów.
Nic więc dziwnego, że policja chciała usunšć go z Wiednia. Ale
miał możnych protektorów: arcybiskupa stolicy, samego papieża,
wreszcie i cesarza Franciszka I, który przychylił się też ostatecznie
do jego proby i zezwolił na działanie redemptorystów w Austrii.
Cesarskie zarzšdzenie, sprowadzajšce zakon do Austrii, ukazało się
19 kwietnia 1820 roku. Niebawem zakon stworzył pierwszy swój
austriacki klasztor - Górny Passauerhof wraz z przyległym doń wie-
deńskim kociołem Maria am Gestade.
Krwawy trop wyznawcy
Gdy wychodził dekret cesarski, Klemens Maria Hofbauer nie
żył już od kilku tygodni. Zmarł bowiem 15 marca 1820 roku.
Chorował zresztš ciężko już od końca 1819 roku.
Najpierw dały zatem znać o sobie hemoroidy: "jego [Klemen-
sa Marii Hofbauera - Z.M.] drogę z mieszkania do kocioła znaczyły
na niegu czerwone plamy" (Gach, s. 202).
Póniej do dawnych chorób dołšczyły tyfus i czarna ospa.
Wieczny tułacz (żywot zmylony)
Jednak Hofbauer ma wiele żywotów. I to żywotów radykalnie
odmiennych. Może nie tyle wprawdzie, ile majš ich koty, ale zawsze.
Jeden z najzabawniejszych ułożył Feliks Koneczny, a przy jego
lekturze serce się ciska, łza się z oczu leje - takjak przy dziecinnym
czytaniu Amicisa albo też Janka Muzykanta. I w gruncie rzeczy
stamtšd bierze się ów życiorys, nie za z elementarnej troski o fakty,
z którymi autor najzwyczajniej w wiecie się rozmija, bo musi
skrelić słowianofilskš bań ideologicznš, bo musi polskoć akurat
uczynić mechanizmem powrotu do zatraconej przez bohatera mo-
wy przodków i do zatraconej tożsamoci etnicznej (chociaż powrót
taki wcale się nie dokonał). Perspektywa przy tym musi być me-
sjańska i prorocza, choćby potencjalnie, choćby przez przypad-
kowš stycznoć. Musi też zamykać się mistyczne koło, a poczštek
i koniec wišzać się koniecznie ze sobš w więtym kołobiegu pol-
skich dziejów.
"Nie wiemy - można przeczytać zatem -jak długo przybywał
O. Marek [słynny karmelita, "prorok" konfederacji barskiej, przyby-
ły tu w 1786 r. w sprawach swojego zakonu i zamieszkały na Lesznie
- Z.M.] w Warszawie i czy był jeszcze w roku następnym, 1787,
wiadkiem przybycia i pierwszych czynów w. Klemensa Dvoraka,
zwanego "apostołem Warszawy". Jak niegdy na poczštku królest-
wa polskiego z Czech otrzymalimy pierwszego naszego patrona,
w. Wojciecha, podobnie przy samym końcu istnienia polskiego
królestwa "apostołem Warszawy" stał się Czech. A naród czeski żył
w położeniu opłakanym. [...] Został tylko lud wiejski, w którym
przechował się przynajmniej język czeski i z którego potem odro-
dził się na nowo ten naród. Ale aż do połowy XIX w. narodowoci
czeskiej nie było, bo nie było inteligencji, która byłaby przejęta tym
poczuciem narodowym. Gdy kto z ludu wybijał się, gdy szedł
choćby trochę w górę, niemczył się zarazem" (Koneczny, s. 194).
Póniej musi się rozwinšć, aby snuł się dobrze nacjonalistycz-
ny mit powrotu do siebie samego, do ojczynianych genów i porzšd-
nego słowiańskiego etnosu, etymologiczna, językoznawcza ekwilib-
rystyka: "Niemczył się również pochodzšcy z zagrodników [sic! -
Z.M.] Klemens, urodzony w r. 1751 w Tasowicach na Morawach.
Morawianie nie mieli jeszcze przez całe sto lat potem pojęcia o jed-
noci narodowej z Czechami. Nazywano [? - Z.M.] rodziców Kle-
mensa Hofbauer, co po niemiecku znaczy "zagrodnik" (w skrócie
hofer, używane dotychczas w narzeczach morawskich) i stało się to
jego nazwiskiem [sic! - Z.M.]. Oddano go do terminu do piekarza,
ale uciekł od majstra [sic! - Z.M.], porwany chęciš nauki z ksišżek.