Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


Profesor poczÅ‚apaÅ‚ do telefonu, Doris podchodzi do łóżka, bierze w swoje dÅ‚onie rÄ™kÄ™ Nica, zaczyna pÅ‚akać i mó­wić coÅ› od rzeczy. Nico przez chwilÄ™ patrzy na niÄ… krÄ™cÄ…c siÄ™. - Mam w brzuchu tysiÄ…c psów, tysiÄ…c gryzÄ…cych psów...
Potem rzucił się w drugą stronę, z gardła wydobył mu się jęk i jakaś ciecz; konwulsje; żółta i lepka ciecz.
- Nie ma - powiedziaÅ‚ Crescenzo. - Å»ona mówi, że poszedÅ‚ na ryby i wróci w poÅ‚udnie. PoprosiÅ‚em, żeby po­sÅ‚aÅ‚a kogoÅ›, kto by go zawiadomiÅ‚. ZadzwoniÄ™ jeszcze raz za godzinÄ™.
- Za godzinÄ™? Czy nie widzi pan, że stan jest poważny? Znowu zwymiotowaÅ‚ i w dalszym ciÄ…gu ma drgaw­ki... .
- Niech pani zrobi tak. Pani jest ubezpieczona, prawda? ProszÄ™ pójść na dół do apteki.. Te pastylki sÄ… na nic, potrzeba czegoÅ› innego. Niech pani powie, że cierpi pani na ischias, na bóle lÄ™dźwiowe, nie, lepiej na nerwoból, ból nerwu trójdzielnego. Niech pani narzeka, niech pani za­cznie krzyczeć, ale niech pani dadzÄ… silny Å›rodek przeciw­bólowy, najsilniejszy...
Doris jest niezdecydowana. Patrzy na profesora, a po­tem na Nica rzucajÄ…cego siÄ™ na łóżku.
- Ja nie mogę - rzekł Crescenzo. - Nie jestem ubezpieczony, nie dadzą mi tego.
Wymyka siÄ™ z domu, pospiesznie zbiega ze schodów. Aerokary przejeżdżajÄ… ulicÄ… caÅ‚ymi stadami. Niepodobna dostać siÄ™ na drugÄ… stronÄ™. PrzejÅ›cie podziemne jest daleko, niepotrzebne wydÅ‚użenie drogi, kiedy apteka jest naprze­ciwko, tyle straconego czasu, zÅ‚ość i nagÅ‚e osÅ‚abienie, sÅ‚a­bość w caÅ‚ym ciele, zaÅ‚amanie, to niemożliwe, nic siÄ™ nie staÅ‚o, gÅ‚upia, zobaczysz, wszystko bÄ™dzie w porzÄ…dku, to nic takiego.
SÅ‚oÅ„ce padajÄ…ce na daszki bazaru na otwartym powie­trzu przypomniaÅ‚o jej wycieczkÄ™, zielonÄ… kopuÅ‚Ä™ lasu, Å›miech Nica. To nic takiego, gÅ‚upia, wszystko bÄ™dzie dob­rze.
Kiedy poprosiła o lek, mężczyzna w białej koszuli po drugiej stronie lady nie miał żadnych zastrzeżeń. Zazwyczaj na te rzeczy potrzebna była recepta. Ale na twarzy Doris malowało się cierpienie. Przyjrzał jej się chwilę, potem spuścił oczy i wystukał rachunek.
W poÅ‚udnie przyszÅ‚a jej matka. ByÅ‚a bardzo zirytowa­na. CaÅ‚y czas krÄ™ciÅ‚a gÅ‚owÄ…, mruczaÅ‚a pod nosem, a nie mówiÅ‚am, jest nierozsÄ…dny, nie powinnaÅ› siÄ™ byÅ‚a zadawać z tym zarozumialcem. A ona z kolei mówiÅ‚a, przestaÅ„, Nico to zarozumialec, blagier, nazywaj go, jak chcesz, ale jest dobrym chÅ‚opakiem, to nie jego wina, po prostu miaÅ‚ pecha i tyle.
Crescenzo miotaÅ‚ siÄ™ z jednego pokoju do drugiego. I rozkÅ‚adaÅ‚ bezradnie rÄ™ce. Jeszcze raz spróbowaÅ‚ zadzwo­nić.
Nikt nie odpowiadał.
Dziecinna wyliczanka, która w dzieciÅ„stwie bardzo jej siÄ™ podobaÅ‚a. Doris nie pojmuje, dlaczego wÅ‚aÅ›nie teraz przychodzi jej do gÅ‚owy. Matka jeszcze jest, stoi przy opar­ciu łóżka, wyglÄ…da jak nieruchomy indyk z szyjÄ… napiÄ™tÄ…; uważnie wsÅ‚uchana. Raz po raz z niedowierzaniem krÄ™ci prawie niedostrzegalnie gÅ‚owÄ….
- Nie oddycha - mówi matka obojÄ™tnym gÅ‚osem. - Nie może oddychać... Czy nie widzicie, że nie może oddy­chać?
Ale mówi to tylko tak, jest jasne, że nic jej to nie ob­chodzi.
Crescenzo ani na chwilę się nie zatrzymuje, wyłamuje palce, grzebie w kieszeniach i wyciąga paczkę papierosów, ale natychmiast chowa ją z powrotem, bo dym przeszkadza Nicowi.
O wpół do trzeciej matka bierze Doris pod rÄ™kÄ™ i na­mawia do wyjÅ›cia z pokoju.
- Chodźmy teraz do domu - proponuje tonem z trudnoÅ›ciÄ… pokrywajÄ…cym zÅ‚ość - zjesz spokojnie, od­poczniesz parÄ™ godzin i wrócisz...
Doris odmawia, gwałtownie się odwraca i podchodzi znowu do łóżka.
Twarz Nica jest wykrzywiona, mięśnie napiÄ™te, oczy utkwione w jednym punkcie, cienki strumyczek Å›liny wy­pÅ‚ywa z kÄ…cika ust.
Nie mówi. Próbowali nim potrzÄ…sać. Doris zaczęła pÅ‚akać, bÅ‚agać, żeby siÄ™ odezwaÅ‚, ale na próżno. Z gardÅ‚a wydobywa mu siÄ™ tylko dÅ‚ugi jÄ™k, przyduszony, prawie rzÄ™­Å¼enie towarzyszÄ…ce rytmowi oddychania.
Crescenzo jeszcze raz próbuje się dodzwonić. Ale leka- rza- rybaka nie ma, żona twierdzi, że na próżno kazała go szukać wzdłuż brzegu jeziora.
Crescenzo patrzy na Doris wzrokiem osoby z poczu­ciem winy. - SpróbujÄ™ jeszcze później, teraz pójdÄ™ coÅ› przygotować do jedzenia.
Profesor jest też zmÄ™czony. Ledwie ukrywa ziewanie i nieodpartÄ… potrzebÄ™ zapalenia papierosa. Jej matka, tÅ‚usta paniusia przyobleczona w kwiecistÄ… sukienkÄ™ prawie caÅ‚ko­wicie zasÅ‚ania otwór drzwiowy. Wargi mocno czerwone, pomalowane tak, że szminka wykracza poza ich naturalny zarys, by zdawaÅ‚y siÄ™ szersze, niebieski cieÅ„ wokół oczu, agresywny rysunek ołówka na zdepilowanym Å‚uku brwio­wym... Maska. BÄ™bni palcami po framudze drzwi, mamro­cze. Matka znów siÄ™ wÅ‚Ä…cza, nie może znieść widoku córki w roli pielÄ™gniarki.
A potem wyliczanka. Znowu ta wyliczanka, której Do­ris nauczyÅ‚a siÄ™, kiedy byÅ‚a dzieckiem. Zapomniany wier­szyk, wynurzajÄ…cy siÄ™ z ukrytych, podÅ›wiadomych skoja­rzeÅ„. Żółte, zÅ‚otawe powietrze. I krÄ…g biaÅ‚ych strojów, po­godne dzieciÅ„stwo, dni Å‚atwe, z góry zaplanowane, jak ko­szule zapinane na zamek bÅ‚yskawiczny dziaÅ‚ajÄ…cy bez zarzu­tu.
Czas upÅ‚ywajÄ…cy bardzo wolno, niewymierzalny. Mija­nie skonstruowane z pojedynczych chwil, dÅ‚ugi sen na jawie gorzkich myÅ›li.

Podstrony