Układa się falisto w szeroko rozłożone wzgórza, podobne
wyspom, między którymi tworzą się torfowiska i rozlewiska, odsłaniając rozległy widok na
wiele mil wokoÅ‚o. Lasu nie widać nigdzie, jedynie tu i ówdzie – maÅ‚e skupienia niskich zaro-
śli.
Na skraju takiego pagórka – wielkoÅ›ci kilku mil kwadratowych, gdzie dziÅ› znajduje siÄ™ du-
ża stacja kolejowa Bold, przed 25 laty leżała idylliczna wioska, tej samej nazwy. Wtedy Ju-
tlandia nie posiadała jeszcze licznych kolejek podjazdowych, wiodących ze wschodniego wy-
brzeża w głąb kraju i znikających nagle bez śladu gdzieś we wrzosowiskach; to też wioska
leżała całkowicie na uboczu od ruchów misyjnych, abstynenckich i oświatowych i wszystkich
innych prądów, które wówczas kraj nurtowały; leżała na zboczu pagórka przykucnięta w za-
głębieniu, gdzie glina wypiera piasek, i opanowała już pewną przestrzeń powierzchni, prze-
strzeń dostatecznie dużą, ażeby zapewnić mieszkańcom tej okolicy dobre utrzymanie.
5
II.
Wówczas jedyne połączenie ze światem stanowił gościniec. Wił się z daleka, niby biała
wstÄ™ga, poczÄ…tkowo przez wrzosowiska, dalej wÅ›ród niskich chaszczów – stanowiÄ…cych za-
chodnią granicę lasów. Gęste zarośla zaczynały się tuż przy ziemi, ale jeden krzak osłaniał
drugi; stopniowo wznosiÅ‚y siÄ™ wyżej i przeradzaÅ‚y w las – sÄ™katÄ…, splÄ…tanÄ… gmatwaninÄ™ kar-
łowatych dębczaków. Droga wyłaniała się z lasu, jak słaba smuga świetlna, stawała się coraz
szersza i szersza i biegła prosto, między wiejskimi ogródkami.
W sercu wioski stał biały kościółek, nie posiadający wieży; dzwon był zawieszony na
przydrożnym klonie, a gdy powiał wiatr, postronek uderzał po twarzach przejezdnych. Na-
przeciw kościoła, po drugiej stronie wiejskiej uliczki, znajdował się zajazd; kościół i zajazd
pomagali sobie zgodnie skupiać mieszkańców wokół duszpasterza, którego zawsze można
było spotkać w jednym z tych dwóch miejsc.
Za kościołem lśniła sadzawka, nad którą grupowały się czerwone zagrody, których dachy
przeglądają się w wodzie. Między sadzawką a każdym gospodarstwem leżała gnojówka; sa-
dzawka była zasilana przez gnojówki, częściowo zaś także przez mały strumyczek, który brał
poczÄ…tek gdzieÅ› daleko, niewiadomo gdzie.
Wokół kościoła, zagród i karczmy leżały porozrzucane chaty wyrobników o zielono ma-
lowanych drzwiach i oknach i z ogródkami okolonymi krzakami porzeczek.
Wśród tego bezładu, stała gęsta grupa drzew, poprzez korony których przeświecały
szczyty małego dworku. Od strony ulicy, wysoki, zapuszczony żywopłot zatrzymywał spoj-
rzenie ciekawych; w rogu znajdowała się furtka a nad nią łuk z napisem: „Zacisze". Z trzech
pozostałych stron, domek osłonięty był drzewami i ciernistymi krzakami.
Furtka ta nie byÅ‚a otwierana w ciÄ…gu dwóch lat – od Å›mierci starego emerytowanego pro-
boszcza, który przed wieloma laty wybudował sobie ten domek i wycofał się z kościoła, aże-
by poświęcić się całkowicie karczmie oraz pielęgnowaniu ogrodu. Wesoły staruszek, którego
dewizą było: „wedle stawu grobla", dzięki tak miłemu ustosunkowaniu się do wszelkich wy-
magaÅ„ życia, zdobyÅ‚ sobie wielki szacunek swych parafian i dożywszy 92 lat – przeniósÅ‚ siÄ™
na tamten świat, nieco wbrew swej woli. Dumny był z tego, że zawsze stał na czele swej gmi-
ny, a gdy ktoś mu robił wyrzuty z powodu swawoli w korzystaniu z darów życia, chwalił się,
że mimo sędziwego wieku, posiada żelazne zdrowie i pytał czy taki tryb życia mu nie służy.
Żadnych krewnych nie posiadał, a jego ostatnim wyczynem, już na łożu śmierci, było zapro-
szenie kilku starych kompanów na ostatniego skata, i przegranie domu do jednego z nich,
starego wiejskiego rzeźnika. A kiedy zwłoki proboszcza zostały wyniesione, rzeźnik zamknął
furtkę, pozwolił wszystkiemu zarosnąć i zaczął czekać na kupca.
Na końcu ogrodu „Zacisza" stał domek, w którym mieszkał wiejski szewc, zaś na facjatce
siedział długi, blady terminator i łatał juchtowe buty i naprawiał stare uprzęże. Chłopiec miał