Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

- Case zsunął z twarzy jedwab i usiadł. Drzwi otwierały się wolno. Spodziewał się Molly lub Armitage'a.
- Chryste - jęknął chrapliwy głos. - Wiem, że ta dziwka widzi w ciemności... - Jakaś krępa postać przestąpiła próg i zamknęła drzwi. - Zapal światło, dobra?
Case zsunął się z gąbki i znalazł staromodny wyłącznik.
- Jestem Finn - oświadczył Finn i skrzywił się ostrzegawczo.
- Case.
- Miło mi. Robię trochę hardware' u dla twojego szefa. - Finn wyjął z kieszeni paczkę partagasów i zapalił. Aromat kubańskiego tytoniu wypełnił pokój. Mężczyzna podszedł do biurka i ocenił Ono-Sendai. - Wygląda na seryjny. Popracujemy nad tym. Ale mam też problem dla ciebie, mały.
W wewnętrznej kieszeni marynarki znalazł brudną, brązową kopertę, strzepnął tytoń na podłogę i wyciągnął z koperty czarny, gładki prostokąt.
- Cholerne prototypy - mruknął, rzucając przedmiot na biurko. - Zalewają je w blok polikarbonu. Laser nie rozetnie bez wysmażenia całego układu. Chronione przed rentgenem, ultradźwiękami i Bóg wie czym jeszcze. Dostaniemy się tam, ale sam widzisz, że nie ma spoczynku dla nieprawych.
Starannie złożył kopertę i schował ją do wewnętrznej kieszeni.
- Co w tym jest?
Zasadniczo przełącznik. Kiedy wmontujesz do Sendai, będziesz mógł odbierać system na żywo albo z zapisu, bez odłączania od matrycy.
- Po co?
- Nie mam pojęcia. Wiem, że szykuję zestaw nadawczy dla Molly, więc pewnie jej układ zmysłowy będziesz odbierał. - Poskrobał się po brodzie. - Wychodzi na to, że sprawdzisz, jak naprawdę obcisłe są te jej dżinsy.
4
 
 
Case siedział z dermatrodami umocowanymi do czoła i patrzył na pyłki tańczące w rozcieńczonym świetle wpadającym przez kratownicę nad głową. Trwało odliczanie; cyfry migały w rogu ekranu monitora.
Kowboje nie korzystają z symstymu, pomyślał, ponieważ jest to zasadniczo zabawka dla mięsa. Wiedział, że trody, jakich sam używał, i niewielka, plastykowa tiara zwisająca z symstymowego deku są właściwie identyczne, a matryca cyberprzestrzeni to drastyczne uproszczenie zestawu doznań zmysłowych, przynajmniej w zakresie prezentacji. Jednak sam symstym uznawał za zbędne wzmocnienie danych wejściowych ciała. Naturalnie, nagrania komercjalne były montowane i jeśli w trakcie zapisu Tally Isham rozbolała głowa, widz tego nie odczuwał.
Monitor zabuczał ostrzegawczo. Jeszcze dwie sekundy.
Cienka taśma światłowodów łączyła nowy układ z Sendai.
Jeden, dwa i...
Cyberprzestrzeń wjechała w egzystencję z punktów kardynalnych. Płynnie, pomyślał, ale niezbyt płynnie. Trzeba będzie nad tym popracować.
Potem uruchomił nowy przełącznik.
Nagły przeskok w inne ciało. Matryca zniknęła, napłynęła fala dźwięków i kolorów... Szła teraz po zatłoczonej ulicy, obok straganów z programami, których obniżone ceny wypisano na plastykowych płytkach, wśród fragmentów muzyki dobiegającej z niezliczonych głośników. Zapachy uryny, wolnych monomerów, perfum, smażonego kryla. Przez kilka przerażających sekund desperacko walczył o przejęcie kontroli nad ciałem. Potem zmusił się do pasywności, zmienił w pasażera za jej źrenicami.
Szkła chyba wcale nie redukowały światła. Zastanawiał się, czy wbudowane wzmacniacze dokonywały automatycznej kompensacji. Niebieskie alfanumeryki podawały czas, nisko, na perymetrze lewego pola. Popisuje się, uznał.
Mowa jej ciała dezorientowała, styl zdumiewał. Bez przerwy miał wrażenie, że za chwilę musi się z kimś zderzyć, ale ludzie znikali z drogi, odstępowali, robili miejsce.
- Jak leci, Case?
Słyszał te słowa i czuł, jak je wypowiada. Wsunęła dłoń pod kurtkę; czubek palca zakreślił krąg wokół sutka pod rozgrzanym jedwabiem. Wrażenie odbierało dech. Roześmiała się. Ale połączenie było jednostronne. Nie mógł odpowiedzieć.
Dwie przecznice dalej znalazła się na krańcu Memory Lane. Case wciąż usiłował zwrócić wzrok ku punktom orientacyjnym, których sam by użył, szukając drogi. Wymuszona pasywność zaczynała go irytować.
Nacisnął przełącznik. Transfer do cyberprzestrzeni był natychmiastowy. Przerzucił się wzdłuż muru prymitywnego lodu Nowojorskiej Biblioteki Publicznej, automatycznie szukając potencjalnych okien. Potem znowu przeskoczył w jej zmysły, w płynny ruch mięśni, w jasne, wyraźne odczucia.
Pomyślał o mózgu, z którym dzielił te wrażenia. Co właściwie o niej wiedział? Że była profesjonalistką jak on. Powiedziała, że sensem jej życia, tak jak dla niego, jest to, co robi, by na to życie zarabiać. Pamiętał, jak poruszała się przytulona, wcześniej, zaraz po przebudzeniu, i równoczesne stęknięcie zespolenia, kiedy w nią wchodził, i że później lubiła kawę bez śmietanki...
Zmierzała do jednej z dość podejrzanych wypożyczalni oprogramowania, jakich pełno było po obu stronach Memory Lane. Panowała cisza; dobiegał tylko ledwie słyszalny szum. Budki stały pod ścianami głównego holu. Klienci byli młodzi, niewielu wyszło z wieku nastolatka. Zdawało się, że wszyscy mają karbonowe gniazda wszczepione za lewym uchem, ale Molly nie przyglądała się im specjalnie. Na ladach leżały setki drzazg mikrosoftów, kanciaste odpryski barwnego silikonu na białym kartonie pod gładkimi przezroczystymi bąblami.
Molly dotarła do siódmej budki przy południowej ścianie. Za ladą tępym wzrokiem patrzył w przestrzeń chłopak z ogoloną głową. Z gniazda za uchem sterczało z dziesięć mikrosoftowych ostrzy.
- Jesteś tam, Larry? - Ustawiła się przed nim. Oczy chłopca zogniskowały się. Usiadł i brudnym paznokciem wydłubał z gniazda jasnofioletową drzazgę.
- Cześć, Larry.
- Molly. - Skinął jej głową.
- Mam robotę dla kilku twoich przyjaciół, Larry.