Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Łzy niekiedy wytryskały jeszcze spod powiek,
lecz osychały natychmiast. Gdy w chwilę potem starosta Wolski wszedł z pokłonem i kondo-
lencją, spojrzawszy na królewnę, zdumiał się. Stała przed nim tak majestatyczna, pewna sie-
bie, poważna, jaką nie widział jej nigdy.
— Stało się — rzekła do niego — kraj i ja sierotami jesteśmy, ale ja teraz dzieckiem się
czuję tego państwa i pod jego opiekę oddaję z ufnością. Nie opuścicie mnie.
Skłonił się Wolski zapewniając, że wszyscy z miłością wielką przy swych panach stali
zawsze i stać będą.
Anna zapytała go o szczegóły zgonu brata, o ostatnią godzinę, ale nikt więcej nad to nie
wiedział, że skończył życie w Knyszynie, że tam nieład panował wielki w chwili zgonu i że
ciało tymczasowo przeprowadzić miano do Tykocina. Popłoch jeszcze panował taki, że staro-
sta co do pobytu królewnej i przyszłego jej utrzymania nic nie umiał postanowić; nie rozka-
zywał nikt, nie wiedziano, kto miał rozkazywać. Anna po raz pierwszy ośmieliła się oświad-
czyć staroście, że co do osoby swej czuje się swobodną i wolną postąpić tak, jak uzna wła-
ściwym. Wolski się nie sprzeciwiał. Oczekiwano referendarza Czarnkowskiego, który przy-
wieźć miał i wiadomości pewniejsze, i skazówki, jak postępować należało.
Następne dni królewna spędziła na nabożeństwie i rozmyślaniu, była milczącą i pogrążoną
w sobie, jakby już teraz przyszły plan zakreślić chciała. Każdego dnia wstawano z nadzieją,
że Czarnkowski nadbieży, oczekiwano na niego do wieczora na próżno, a gdy i listy nie nad-
chodziły, odkładano nadzieję do jutra. Następny ranek i wieczór tak samo upływał, a niecier-
pliwość rosła, Czarnkowskiego nie było.
Dnia jednego na ostatek, jak zawsze żywy, ruchawy, mówny, na oko szczery, otwarty,
wylany, z twarzą, która co chwila inne jakieś wyrażała uczucie zbyt dobitnie, aby mogło być
prawdziwym, przybiegł pan referendarz, cały w kirze i żałobie, i dramatycznie bardzo upadł
przed królewną na kolana, ze łzami całując kraj jej szaty. Któż w tym wybuchu żałości mógł
się domyślać pocałunku Judasza?
Referendarz głośno deklamował:
— Pani moja, królowo! Przybywam cały się oddać na twe usługi, stać w obronie twej, być
twoim rzecznikiem! Rozkazuj mi!
Gdy powstał i z kolei rękę ucałował, i pohamowawszy zapał ten, począł ostygły mówić o
zgonie króla, o stanie umysłów, o przyszłości, już wcale nie był tym człowiekiem, jakim
wszedł przed chwilą. Królewna rada go była słuchać, bo miała w nim wiarę niezachwianą;
62
zdziwiło ją to tylko, że gdy ona czuła się powołaną do czynu, referendarz zalecał jej przeciw-
nie nadzwyczajną oględność, aby najmniejszym ruchem śmielszym nie obudziła obaw i nie
ściągnęła podejrzeń. Według niego senatorowie obawiali się, aby sobie nie chciała za wcze-
śnie zapewnić praw, których oznaczeniem oni sami mieli rozporządzać. Radził ostrożność,
umiarkowanie, bierność.
Królewna słuchała go, nie śmiejąc się odzywać, ale serce jej biło, czego innego się spo-
dziewała.
— Jeżeli ja całkiem zamilczę i o żadne prawa stać a przypominać ich nie będę — odwa-
żyła się przerwać — łacno one zastaną zabyte i mogą być sponiewierane.
— A, nie — przerwał Czarnkowski — my stojemy na straży, my nie damy was pokrzyw-
dzić ani zapomnieć o was. lecz panom senatorom narażać się nie należy.
Anna zamilkła; referendarz napomknął, iż nawet, zdaniem jego, należało się gdzieś kró-
lewnie usunąć, aby nie znajdować się tam, gdzie tłumne zjazdy i narady szlachty i panów się
obiecywały. Nie chciał, by pozostała w Warszawie. Musiał na twarzy królewnej dostrzec
przykre wrażenie, jakie ta rada uczyniła, gdyż natychmiast zręcznie odwrócił rozmowę na
przedmiot inny.
— Ja stoję na stronie i czynnie tylko o obronę spraw waszych, Miłościwa Pani, działać bę-
dę, do wczesnych zabiegów nie mięszam się, ale już ze wszech stron słyszę głosy i domysły o
wyborze przyszłego pana.
Królewna rzuciła pytające wejrzenie.
— Największa część głosów — dodał referendarz — jest za cesarzem, a raczej za jednym
z synów jego. Sprawa to kardynała, który potrafił na stronę swą nawrócić nawet tak zażar-
tych, jak Firlej i Zebrzydowski, wrogów, którzy jeden przeciw drugiemu na złość iść mogli, a
pójdą razem.
— Przejeżdżając przez miasta, wstępując do grodów — ciągnął dalej referendarz — mia-
łem sposobność przekonać się, iż większość głosów jest za pośpiesznym wyborem i za Raku-
szaninem. Strach wielki opanował umysły, boją się wszyscy bezkrólewia, radzi by jednej go-
dziny pana sobie dać, aby lada warchoł nie panował i nie wichrzył.
— Ale na żaden sposób rychło się to stać nie może — odparła Anna. — Obmyśleć muszą
sposób, w jaki wybierać będą.
— Toteż śpieszą wszędzie ze zjazdami — dodał Czarnkowski. — Zaledwie jeden się roz-
szedł, zwołują drugi, myślą o trzecim. Zbiegali się po powiatach, zbiegają po ziemiach, a da-
lej chcą po prowincjach, dopóki wszyscy razem gdzieś się nie zbiorą z Litwą pewnie też.
Królewna słuchała, Czarnkowski mówił z zapałem, a co rozpoczął o innym kandydacie do
korony, jakby mimo woli nawracał do cesarza. Przyszły na stół sprawy osobiste królewnej.
Miała ona testament brata i przekazaną znaczniejszą część skarbu po bracie, złożoną w Tyko-
cinie pod strażą wiernego Bielińskiego109, ale tego tknąć jeszcze nie było można. Tymczasem
królewna żyć musiała, skarb był pusty, nie było komu nawet asygnować z niego, choćby się
w nim co znajdowało.
— Nie wiem, co mam czynić, biedna sierota — odezwała się Anna, widząc się sam na sam
z Czarnkowskim. — Pieniędzy mi nikt nie pożyczy tu, ostatek sreber zastawiłam, nie godzi
mi się okazywać w takiej chwili biedną i żebrać posiłku. Referendarzu mój! Przyjacielu nasz,
pisz do Zofii, u której masz zaufanie, wstaw się za mną. Nieuchronna jest potrzeba, aby mi
przysłała pieniędzy. Winnam już jej, to prawda, ale łatwiej Zofii dostać niż mnie, a ja, da

Podstrony