Królowa ponownie wzięła go za ręce.
— Bądź dobrej myśli — powiedziała łagodnie. — Czy uważasz, że nie otrzymasz nagrody za swój trud? Kiedy nadejdzie czas, byś stąd odszedł, pójdziesz do Avalonu, a nasz pan osobiście powita cię w Bramie!
Petronius nie byłby w stanie przemówić, nawet gdyby przyszły mu do głowy jakieś słowa.
A teraz żegnaj — powiedziała Mergyn, puszczając jego dłonie i podchodząc do wglazu, który zaczął błyszczeć jak księżyc za chmurą.
Czeka cię długa droga — wyrecytował doktor.
Pani skinęła głową; potem, stanąwszy twarzą do kamienia, podniosła ręce i zakończyła swój pobyt na Ziemi pożegnalnymi słowami swego pana:
Na Awilionu wyspę, gdzie nie pada
Ani grad, ani deszcz, ani śnieg, ani
Wiatr nie zahuczy tam; laki głębokie,
Sady, pieczary ocienione bluszczem,
Rozwierające się ku morzu lata —
Tak mi siejowi ta ziemia szczęśliwa
Tam z mej dotkliwej rany się wyleczę.
Światło, które wypływało zza otwierającej się Bramy, stawało się coraz jaśniejsze, nie tylko otaczając białą królową, ale i przepływając przez nią, aż Petronius pomyślał, że uda mu się zobaczyć jej duszę. Płomień błysnął ostatni raz, po czym zamienił się w łagodną poświatę. Gdy doktor przestał mrużyć oczy, zobaczył, że Mergyn — promieniowała już tylko jej twarz — kiwa do niego ręką, a drugą pokazuje na Bramę, jak ktoś, kto mówi: „Chodź, zobacz to". Nigdy przedtem nie był tak przestraszony, choć zarazem nigdy przedtem nie pragnął tak silnie. Podszedł.
I nagle znalazł się w drzwiach komnaty znajdującej się w wieży jakiegoś zamku czy fortu — wywnioskował to z bardzo solidnych ścian. W pojedynczym ostrołukowym oknie znajdowała się krata. Ściany wykonane były z białego kamienia, tak czystego, że wydawały się przezroczyste, sprawiając — wraz z otwartym oknem i kwitnącą na biało rosnącą za nim jabłonią— że w komnacie było tak jasno, jak w południe. Na środku stał niski katafalk przykryty wspaniałym arrasem, na którym przedstawione zostały rycerskie czyny — żywo ubarwiona pajęczyna, co do której Petronius nie miał wątpliwości, że jest magiczna. Na marach spoczywał mężczyzna, sztywny jak rzeźba nagrobna, chociaż doktor, który stał tak blisko, że był w stanie policzyć perły na brzegach rękawów jego szaty, widział, jak jego pierś leciutko podnosi się i opada. Petronius z wrażenia o mało sam nie przestał oddychać.
Głowa śpiącego króla spoczywała na łonie Wiary, podczas gdy po jego prawej stronie siedziała Miłość, grając na walijskiej harfie, a po lewej klęczała Nadzieja, polerując wspaniałą koronę. Wszyscy razem — trzy panny i ich monarcha — tworzyli obraz bardzo podobny do Ostatniego snu Artura w Avalonie Burne–Jonesa. A cóż to za dziecię? —zapytał następnie Petronius i sam sobie odpowiedział: To... to jest Chrystus król! Ta ostatnia wizja, tak bliska jego sercu, spowodowała, że upadł na kolana.
Wtedy Mergyn ujęła go pod brodę, uniosła jego głowę i, nim doktor zdołał cokolwiek powiedzieć czy się ruszyć, złożyła na jego czole delikatny pocałunek. Potem cofnęła się o krok i w ostatnim błysku światła, który otoczył ją słupami ognia, weszła do Bramy, jak Excalibur do jeziora, a miecz zaświecił w blasku księżyca — i nagle w komnacie były cztery królowe.
Na widok Mergyn panny zaintonowały coś, co musiało być pieśnią powitalną, chociaż Petronius nie słyszał żadnego dźwięku. Podczas gdy śpiewały, Biała Pani podeszła do mar swojego suzerena, uklękła i odpięła pas z bronią, po czym, pełna czci, położyła legendarny miecz przy boku Artura.