- Co znaczy dziewczyna między przyjaciółmi? Wykładaj gotówkę.
- Mam ją u siebie w biurze.
Anglich roześmiał się krótko.
- Elegancik, tylko bez numerów! Prowadź.
Przeszli korytarzem na piętrze. W oddali, za zasłonami, orkiestra grała rzewny kawałek Duke'a Ellingtona - smutne, monotonne brzmienie blachy, gorzkie smyczków i cichy stukot instrumentów perkusyjnych. Waltz otworzył gabinet, zapalił światło i usiadł za biurkiem. Odrzucił głowę do tyłu, uśmiechnął się i wysunął zamykaną na klucz szufladę.
Nie spuszczając go z oka, Pete Anglich zamknął drzwi gabinetu na klucz. Podszedł przy ścianie do szafy, zajrzał do środka i za plecami Waltza zbliżył się do zasłon w oknach. Wciąż ściskał w garści colta.
Wrócił do biurka w chwili, gdy Waltz odsuwał od siebie plik banknotów.
Anglich zignorował pieniądze i pochylił się nad biurkiem.
- Zatrzymaj to, ale oddaj mi dziewczynę - powiedział.
Elegancik z uśmiechem pokręcił głową.
- Vidaury miał ci wybulić tysiączek... przynajmniej na początek - ciągnął policjant. - Noon Street masz dosłownie pod nosem. Czyżbyś już musiał zmuszać kobiety, żeby odwalały za ciebie brudną robotę? Mnie się wydaje, że chciałeś mieć na nią jakiegoś haka, żeby zmusić ją do uległości.
Waltz zmrużył oczy i wskazał na plik banknotów.
- To biedna, zastraszona mała. Pewnie wynajmuje jakąś umeblowaną klitkę. Nie ma przyjaciół, bo nie pracowałaby w twojej spelunie. Oprócz mnie pies z kulawą nogą by się nie zainteresował jej losem. Nie chciałeś jej chyba posłać do bajzla, co, Waltz?
- Bierz forsę i zjeżdżaj - odparł Elegancik piskliwie. - Wiesz, co robią z kapusiami w tej okolicy?
- Jasne, pozwalają im prowadzić nocne kluby - odparował Anglich łagodnie.
Odłożył colta i sięgnął po pieniądze. Nagle zacisnął dłoń w pięść i od niechcenia poderwał ją w górę. Poparł cios ruchem łokcia. Pięść odwróciła się i niemal delikatnie wylądowała na twarzy Waltza, koło spojenia szczęk.
Elegancik sflaczał jak przekłuty balon. Rozdziawił usta. Kapelusz spadł mu z głowy. Pete Anglich zmierzył go wzrokiem.
- I dużo mi z tego przyszło - burknął.
W pokoju panowała cisza, dolatywała jedynie cicha muzyka orkiestry tanecznej, jakby z przyciszonego radia. Anglich stanął za plecami Waltza i sięgnął mu pod płaszcz do wewnętrznej kieszeni marynarki. Wyjął portfel i wytrząsnął z niego pieniądze, a także prawo jazdy, zezwolenie na posiadanie broni i polisy ubezpieczeniowe.
Schował cały ten majdan z powrotem i markotnie wlepił wzrok w biurko, paznokciem kciuka drapiąc się w szczękę.
Na biurku leżał notatnik w błyszczącej skórzanej oprawie. Na czystej górnej kartce widać było odciśnięte ślady pisma. Policjant obejrzał ją pod światło, wziął ołówek i lekko, swobodnie, zaczął mazać nim po kartce, na której stopniowo pojawił się niewyraźny napis. Gdy cała była już zamazana, Anglich odczytał: "Noon Street 4623. Prosić Reno".
Wydarł kartkę z notatnika, złożył ją i schował do kieszeni, po czym wziął swego colta i ruszył do drzwi. Przełożył klucz w zamku, zamknął drzwi od zewnątrz i wyszedł po schodach na alejkę.
Zwłoki Murzyna leżały tam, gdzie przedtem, pomiędzy małym sedanem a ciemną ścianą. Alejka była wyludniona. Policjant schylił się, przeszukał kieszenie zabitego i wyciągnął zwitek banknotów. W słabym świetle zapałki odliczył osiemdziesiąt siedem dolarów. Kiedy chował pozostałe kilka banknotów z powrotem, na chodnik upadł strzęp papieru, przedarty nierówno z jednej strony.
Anglich przykucnął obok samochodu i w świetle następnej zapałki przyjrzał się kartce z notatnika. Od strony nierównej krawędzi biegł napis: ,,... 3. Prosić Reno".
Policjant zastukał zębami.
- Już lepiej - mruknął.
Wsiadł do samochodu, zapalił silnik i odjechał.
7.
Numer znajdował się na okienku nad drzwiami, oświetlonym od tyłu słabym światłem. Było to jedyne widoczne światło w tym wielkim drewnianym domu, położonym niecałą przecznicę od hotelu, gdzie odbywała się partyjka kości. Zza szczelnie zasłoniętych okien frontowych dolatywał zgiełk rozmów, śmiechy i wysoki głos śpiewającej Murzynki. Po obu stronach ulicy stały zaparkowane samochody.
Drzwi otworzył wysoki, szczupły Murzyn w ciemnym ubraniu i ze złotym pince-nez. Za plecami miał drugie, zamknięte drzwi.
- Jesteś Reno? - zapytał Pete Anglich.
Wysoki czarny przytaknął bez słowa.
- Przyszedłem po dziewczynę, którą zostawił Rufe, tę białą.
Murzyn stał przez chwilę bez ruchu, patrząc przed siebie ponad głową Anglicha. Wreszcie odezwał się powolnym, szeleszczącym głosem, który zdawał się dobiegać zupełnie skądinąd.
- Wejdź i zamknij drzwi.
Policjant wykonał polecenie. Murzyn otworzył wewnętrzne drzwi, grube i masywne. Poraził ich hałas i światło - ciemnoczerwony blask. Przeszli korytarzem.
Ciemnoczerwony blask padał z szerokiego łuku drzwi długiego salonu, wyposażonego w kotary z weluru, sofy i głębokie fotele. W rogu znajdował się bar, za którym urzędował Murzyn w białej marynarce. Cztery pary popijały tam drinki: smukli, czarni wesołkowie o przylizanych włosach i dziewczyny o wyskubanych brwiach, z gołymi ramionami i w jedwabnych pończochach. W przyćmionym ciemnoczerwonym świetle scena ta wydawała się wręcz nierealna.
Reno spojrzał obojętnie nad ramieniem Anglicha i opuścił ciężkie powieki.
- Po którą? - spytał ze znudzeniem.
Murzyni w salonie przypatrywali im się w milczeniu. Barman schylił się i sięgnął pod kontuar.
Pete Anglich powoli wyciągnął z kieszeni zmiętą kartkę.
- Teraz lepiej?
Reno obejrzał kartkę. Bez pośpiechu sięgnął do kieszonki kamizelki i wyjął podobną, w tym samym kolorze. Złożył obie części, odchylił głowę do tyłu i spojrzał na sufit.
- Kto cię przysłał?
- Elegancik.
- Nie podoba mi się to - rzekł czarny. - Napisał moje imię. Nie podoba mi się. To nie jest mądrze. No, ale chyba cię sprawdziłem.