Historia wymaga pasterzy, nie rzeĹşnikĂłw.


Kiedy indziej wypadła znów z książki,
Do której się zapisuje pieniążki,
Wypadła szóstka, a zabrakło sześci tysięcy.
Szukano jej przez kilka miesięcy,
Aż wreszcie się znalazła za kanapą w biurze
Cała umorusana i pokryta kurzem.
Innym razem, nie dbając o zdrowie,
Stanęła po prostu na głowie,
Szła przed siebie z wypiętym żołądkiem
I udawała dziewiątkę.
Dnia pewnogo, swym dziwnym zwyczajem,
Udawała, że jest tramwajem,
I zwróciła na siebie powszechną uwagę,
Wołając: Proszę wsiadać! Szóstka jedzie na Pragę.
Tymczasem pojechała na Ochotę
I już nie wróciła z powrotem.
Odtąd przepadła o niej wszelka wieść.
Taka to była szóstka - pal ją sześć!
Jan Brzechwa
Szpak i sowa
Szpak umiał mówić trzy słowa,
Że najmądrzejsza jest sowa.
Pliszka siedziała na dębie,
Opowiedziała to ziębie;
Zięba spotkała się z kosem,
Ćwierknęła mu to półgłosem;
Gdy kos się spotkał z jaskółką,
To samo powtarzał w kółko;
Kukułka w rozmowie z wroną
Mówiła to, co mówiono,
A wrona przez całe noce
Opowiadała to sroce.
I tak od słowa do słowa
Orzekła cała dąbrowa,
Że najmądrzejsza jest sowa.
A sowie przykro okropnie:
Niech tego szpaka gęś kopnie,
Bo szpak popełnia ten błąd, że
Ma mnie za mądrą. A skądże?
Ja się zupełnie nie mądrzę,
Ja jestem głupsza od szpaka,
Przysięgam, że jestem taka!
A szpak na sowę się gniewa,
Od drzewa lata do drzewa,
Te same słowa powtarza,
Nieszczęsną sowę obraża
I mówi, kiedy ją spotka:
Udaje głupią. Idiotka!
Jan Brzechwa
Talerz
Kto zgłębi z was, jak należy,
Czy talerz stoi, czy leży?
Odrzecze stół: - Drodzy moi,
Kto nie ma nóg, ten nie stoi.
Urażać nie chcę talerzy,
Lecz talerz na stole leży.
Zawołała karafka: - Ależ,
Ja nie wiem, czy stoi talerz,
Znam za to zwyczaje swoje:
Choć nie mam nóg, jednak stoję!
Chleb rzekł: - To rzeczy nienowe,
Zadzierasz, karafko, głowę.
- O, właśnie - karafka brzęknie -
Mieć głowę to już jest pięknie,
Gdzie szyjka jest, tam i głowa
I stąd postawa pionowa.
A ty spójrz, proszę, na siebie.
Ty leżysz! Rozumiesz, chlebie?
Tu ostro zgrzytnęły noże:
- Stoi, kto leżeć nie może,
A chwalić się tym nie trzeba,
Nie trzeba zwłaszcza kpić z chleba!
Talerze tylko milczały.
Milczały, bo nie wiedziały,
Co o tym sądzić należy:
Czy talerz stoi, czy leży?
I czy jest jakaś zasada,
Którą stosować wypada?
A goście siedli do stołu,
Każdy zjadł talerz rosołu,
Następnie talerz bigosu,
Lecz żaden nie zabrał głosu,
Jak rzecz rozsądzić należy:
Czy talerz stoi, czy leży?
Jan Brzechwa
Tańcowała igła z nitką
Tańcowała igła z nitką,
Igła - pięknie, nitka - brzydko.
Igła cała jak z igiełki,
Nitce plączą się supełki.
Igła naprzód - nitka za nią:
"Ach, jak cudnie tańczyć z panią!"
Igła biegnie drobnym ściegiem,
A za igłą - nitka biegiem.
Igła górą, nitka bokiem,
Igła zerka jednym okiem,
Sunie zwinna, zręczna, śmigła.
Nitka szepce: "Co za igla!"
Tak ze sobą tańcowały,
Aż uszyły fartuch cały!
Jan Brzechwa
Trzy wesołe krasnoludki
WYPRAWA NA ARIADNIE
I
Lat temu z górą trzysta
Mnich Brandon - archiwista
Opisał po łacinie
Na żółtym pergaminie
Przedziwne swe podróże.
Ja światu się przysłużę
I to, co pisał mnich,
Przekażę w wierszach tych.
Nim Brandon został mnichem,
Junakiem był nielichym,
Wynajął więc korwetę,
Bo czasy były nie te,
Gdy można rejsem skorym
Popłynąć na Batorym.
On na korwetę wsiadł
I na niej ruszył w świat.
Korweta była stara,
Łat miała co niemiara,
A zwała się Ariadna.
Cóż, nazwa dosyć ładna!
Kapitan stał na straży
Piętnastu marynarzy
I każdy go się bał,
A jak się zwał, tak zwał.
Kapitan - chwat nad chwaty,
Był rudy, zezowaty
I nie miał ręki prawej,
W dodatku był kulawy.
Miał złoty kolczyk w uchu,
Nóż dyndał mu na brzuchu
I każdy przed nim drżał,
A jak się zwał, tak zwał.
Wieść głosi, że poza tym
W młodości był piratem
I wielkie skarby zebrał:
Dwadzieścia worków srebra,
Pięć skrzyń talarów złotych,
Brylanty i klejnoty,
I ząb cesarza Chin,
Czang-Fu, z dynastii Min.
Cesarski ząb ten pono
Miał moc nadprzyrodzoną:
Hartował więc żelazo,
Ochraniał przed zarazą,
Strach rzucał na załogę,
Wskazywał w nocy drogę
I strzegł od morskich trąb
Ten czarodziejski ząb.
Kapitan swe zdobycze
Na wyspie tajemniczej
Zakopał w głębi góry,
Ale zapomniał, której.
Daremnie szukał potem,
Co roku mknąc z powrotem
W zawieję, w burzę, w ziąb,
Lecz zwiódł go chiński ząb.
Przejęty niesłychanie
Rzekł Brandon: Kapitanie,
Chcę mknąć przez oceany,
Chcę odkryć ląd nieznany
Lub wyspę tajemniczą!
Kapitan mruknął: Byczo!
Jest niedaleko stąd
Nieznany całkiem ląd,
Wysp różnych jest bez liku,
Zawiozę cię, młodziku,
Do Afryki, do Azji,
Nie zbraknie mi fantazji.
Podróże i odkrycia
To pasja mego życia,
Mam przygód wieczny głód.
Załoga! Kurs na Wschód!
II
W noc na świętego Freta
Ruszyła więc korweta./
Wiatr dął w rozpięte żagle,
Wtem sztorm się zerwał nagle,
Bałwany wokół wrzały
Zmywając pokład cały,
A żywioł huczał, wył,
Aż zbrakło wszystkim sił.
Majtkowie po Ariadnie
Miotali się bezładnie,
Drżały im z trwogi łydki
I klęli w sposób brzydki.
Kapitan łypał białkiem
I głowę stracił całkiem,

Podstrony