Bourne zaczął odczytywać chińskie znaki na drzwiach:
- Niao Jing Shan... Boże, to ten sam! Nazwa nie ma znaczenia, on należy do rezerwatu
ptaków. Rezerwatu Ptaków Jing Shan! W Shenzhen był to rezerwat Chutang, tutaj jakiś inny.
Dlaczego zwróciłeś na niego uwagę?
- Z powodu człowieka w otwartym oknie, ostatnim po tej stronie. Stąd nie widać go
zbyt dobrze, ale on patrzy na wejście. Poza tym w ogóle nie wygląda na pracownika
rezerwatu ptaków, to oczywiste.
- Czemu?
- To oficer armii, a sądząc po kroju munduru i gatunku materiału, wyższy oficer. Czy
okryta chwałą Armia Ludowa zarządziła pobór białych kruków do swych oddziałów
szturmowych? Czy też raczej jest to zaniepokojony człowiek, któremu polecono kogoś
wytropić, a potem śledzić, używając bardzo dobrej przykrywki, której jedynym minusem jest
to, że trzeba to robić przez otwarte okno?
- Bez Echa nie zrobiłbym kroku naprzód - oświadczył Jason Bourne, niegdyś Delta,
bicz boży ,,Meduzy". - Rezerwaty ptaków... Chryste, to przepiękne. Jakaż zasłona dymna.
Tak odległe, tak pełne spokoju. To fantastyczna przykrywka.
- Typowo chińska, Delta. Cnotliwa maska na niecnotliwej twarzy. Przypowieści
Konfucjusza przestrzegajÄ… przed tym.
- Nie o tym mówię. Wtedy w Shenzhen, pod Luowu, gdy po raz pierwszy zgubiłem
twojego chłoptysia, także zabrał go mikrobus, mikrobus z ciemnymi szybami, również
należący do rządowego rezerwatu ptaków.
- Jak sam powiedziałeś, doskonała przykrywka.
- To coś więcej, Echo. To rodzaj znaku firmowego.
- Ptaki czczono w Chinach od stuleci - odparł d'Anjou, spoglądając na Jasona z
zaintrygowaniem. - Zawsze przedstawiano je w wielkim malarstwie, na wspaniałych
jedwabiach. Są uważane za rozkosz zarówno dla oczu, jak i podniebienia.
- W tym wypadku mogą służyć do czegoś znacznie prostszego i znacznie
praktyczniejszego.
- Na przykład?
- Rezerwaty ptaków zajmują znaczne obszary. Są dostępne dla publiczności, ale tylko
zgodnie z przepisami wydawanymi przez rząd, jak zresztą wszędzie na świecie.
- To znaczy, Delta?
- W kraju, w którym dziesięciu ludzi przeciwnych oficjalnej linii obawia się, by nie
ujrzano ich razem, jakież może być lepsze miejsce spotkań niż rezerwat przyrody, który z
reguły ciągnie się całymi kilometrami? Nie ma biur, domów czy apartamentów, które można
by obserwować, żadnych telefonów na podsłuchu czy nadzoru elektronicznego. Po prostu
niewinni obserwatorzy ptaków, jakże naturalni w kraju miłośników ptaków, każdy
wyposażony w urzędową przepustkę zezwalającą na wejście w czasie, gdy rezerwat jest
oficjalnie zamknięty... w ciągu dnia i nocą.
- Od Shenzhen po Pekin? Chcesz przez to powiedzieć, że sprawa ma większy wymiar,
niż zakładaliśmy.
- Bez względu na to jaki - odpowiedział Jason, nie przestając rozglądać się wokół -
nas to nie dotyczy. Ale dotyczy jego... Musimy się rozdzielić, ale zachowując łączność
wzrokową. Ja pójdę...
- Nie ma potrzeby! - przerwał mu Francuz. - Jest tutaj!
- Gdzie?
- Cofnij się! Bliżej ciężarówki. Ukryj się w jej cieniu.
- Który to jest?
- Ksiądz głaszczący po główce dziecko, małą dziewczynkę - odparł d'Anjou, stając
plecami do ciężarówki i patrząc w tłum przed wejściem do hotelu. - Duchowny - kontynuował
z goryczą Francuz. - Jedno z przebrań, których nauczyłem go używać. Zrobiono mu w
Hongkongu czarną sutannę, kompletną, z tekstem anglikańskiego błogosławieństwa wszytym
w kołnierzyk pod metką londyńskiego krawca z Savile Rów. Po tym przebraniu go poznałem.
Ja za nie zapłaciłem.
- Pochodzisz z bogatej diecezji - odrzekł Bourne, uważnie przyglądając się
mężczyźnie, którego doścignąć i schwytać pragnął bardziej, niż ocalić własne życie; chciał go
pokonać i zmusić do wejścia do pokoju hotelowego, by samemu móc rozpocząć drogę