Breton wpatrywał się w nią ponuro. Miał uczucie, że wyczerpał coś, co w nim tkwiło, że już nigdy nie będzie w stanie zmobilizować tej wielkiej siły, która rzuciła go wstecz pokonując bariery czasu. Ale gdyby tak...
Ponownie zmoczył palec i postawił kropkę na linii reprezentującej główny strumień czasu, zaznaczając w ten sposób teraźniejszość, a następnie równolegle umieścił bliźniaczy punkt na odgałęzieniu linii. Po chwili namysłu połączył oba punkty grubą kreską. Nagle zrozumiał, dlaczego głęboko ukryta, ale czujna część jego świadomości, rządząca tym! sprawami, pozwoliła mu posuwać się drogą obraną przed ośmiu laty. Rzucił wyzwanie czasowi, aby powołać do życia inną Kate, co było znacznie trudniejszym zadaniem niż to, które miał jeszcze przed sobą. Bo teraz wystarczyłoby już tylko po nią sięgnąć.
IV
Było dobrze po północy, kiedy Jack Breton przestał mówić, ale widział, że są prawie przekonani.
W pewnym momencie John Breton i Kate zaczęli mu wierzyć; dlatego - żeby nie stracić ich zaufania - należało być bardzo ostrożnym. Jak dotąd wszystko, co im powiedział, było prawda, ale teraz zacznie kłamać i musi uważać, żeby nie wpaść we własne sidła. Rozsiadł się w głębokim fotelu, wpatrzony w Kate. W ciągu ostatnich dziewięciu lat nie zaszły w niej prawie żadne zmiany fizyczne, z wyjątkiem może oczu i tego, że teraz była świadoma swojej urody.
- To musi być jakiś trik - powiedziała w napięciu, nie chcąc bez walki rezygnować ze zdrowego rozsądku. - Każdy ma jakiegoś sobowtóra.
- Skąd wiesz? - Obydwaj Bretonowie zapytali jednocześnie, idealnie zestrojeni, i spojrzeli na siebie. Kate zbladła, jak gdyby ten przypadek stanowił dla niej jakiś dowód.
- Czytałam o tym...
- Kate studiuje dziwne pisma - przerwał jej John. - Jeżeli jakaś rzecz zdarzy się niezależnie supermenowi i Dickowi Trący, to znaczy, że jest prawdziwa; logiczna.
- Nie odzywaj się do niej w ten sposób - powiedział Jack spokojnie, z trudem opanowując nagły przypływ złości pod adresem swojego drugiego wcielenia. - To nie tak łatwo uwierzyć od razu bez dowodów. Powinieneś o tym wiedzieć, John.
- Dowodów? - Kate ożywiła się natychmiast - A o Jakich dowodach może tu być mowa?
- Na przykład odciski palców - odparł Jack. - Ale do tego trzeba mieć odpowiednie wyposażenie. Wspomnienia są znacznie łatwiejsze. Powiedziałem Johnowi o czymś, o czym nie wie poza nim nikt na świecie.
- Aha. To znaczy, że ja powinnam cię poddać takiej samej próbie.
- Tak. - W jego głosie zabrzmiała nagle nuta wątpliwości.
- Zgoda. A więc pojechaliśmy z Johnem w podróż poślubną do Lakę Louise. W dniu, w którym stamtąd wyjeżdżaliśmy, poszliśmy do sklepu indiańskiego i kupiliśmy kilka kilimków.
- Oczywiście, że kupiliśmy - odparł Jack kładąc delikatny nacisk na końcówkę. - Tam koło okna właśnie jeden z nich wisi.
- Ale to nie wszystko. Stara właścicielka sklepu dała mi coś w prezencie, dlatego że byliśmy w podróży poślubnej. Co to było? - Twarz Kate zdradzała napięcie.
- Nie... - Jack zawahał się. Coś musiało nawalić. Pokonała go, i to zupełnie bez wysiłku. - Nie pamiętam, ale to niczego nie dowodzi.
- Nie dowodzi? - Kate patrzyła na niego z tryumfem. -Rzeczywiście nie dowodzi?
- Nie, nie dowodzi - wtrącił John Breton. - Ja tego szczegółu też nie pamiętam, kochanie. Nie przypominam sobie, żeby ta stara wiedźma cokolwiek nam dała. - W jego glosie zabrzmiała skrucha.
- John! - Zwróciła się ku niemu Kate. - A ta para maleńkich mokasynków dla dziecka !
- Niczego takiego sobie nie przypominam, nigdy ich tu nie widziałem.
- Bo nie mamy dziecka!
- To są zalety planowania rodziny. - John Breton uśmiechnął się głupawo, po pijacku, do szklaneczki whisky. - Że się jej nie ma.
- Ty zawsze z tymi swoimi beznadziejnymi dowcipasami - powiedziała Kale z goryczą.
Jack słuchał tego z dziwnym uczuciem konsternacji, Stworzył tych ludzi z taką pewnością, jak gdyby chodząc po Ziemi pośród biblijnych błyskawic tchnął życie w dwie bryłki gliny, a przecież żyli oni niezależnie od niego. Przez dziewięć lat, pomyślał, żyli nieświadomi tego, że są oszukiwani. Dotknął palcami gładkiej metalowej powierzchni pistoletu w kieszeni.
John Breton przejechał palcem po krawędzi szklaneczki wydobywając z niej srebrzysty brzęczący dźwięk.